Zacznijmy od tego, że Venom jest taki... No nie do końca zły. Ma mroczne imię, wygląda super mrocznie, robi czasem super mroczne rzeczy, ale generalnie nie jest mrocznym, czarnym charakterem. Miałam szczerą nadzieję, że dostaniemy coś oryginalnego - film o kimś niegrzecznym, kto jest niegrzeczny i ma jakieś motywacje, ale w takich sytuacjach scenarzyści zwykle robią to, czego nie powinni, czyli albo dostajemy miałką historię niegrzecznego gościa bez charakteru albo nasz niegrzeczny bohater jest grzeczny.
Chociaż nie jest to jakieś bardzo złe w tym filmie, jest czarny humor, Venom jest trochę chamem, trochę złodupcem, trochę takim dobrym ziomkiem, można go polubić. Tak samo polubić można Eddiego Brocka, granego przez Toma Hardy'ego. Nie jest on w najmniejszym stopniu jakimś wspaniałym bohaterem w stylu Marvela (poza jedną sceną, krótkim dialogiem wręcz), tylko upierdliwym reporterem, nawet Venom się z niego śmieje, że jest przegrywem itd. Razem tworzą przesympatyczny duet. Reszta bohaterów? No mamy laskę Eddiego, która jest laską Eddiego, chłopaka laski Eddiego, który jest lekarzem, głównego złego i drugiego głównego złego. Pierwszy to taki Elon Musk zmieszany z Bernardem Zobristem z Inferno, taki fajny, mądry, prośrodowiskowiec, przemiły człowiek, wie że Ziemia niedługo jebnie, więc szuka w kosmosie nowego miejsca do życia, przywozi nawet stamtąd Venoma i jego kolegów, w tym drugiego głównego złego, Riota. Riot to taki brzydszy i silniejszy Venom, który chce podbić Ziemię. Trudne do wydedukowania, wiem. Zgadnijcie, czy mu się udaje?
Dobra, koniec o postaciach, bo jeszcze przypadkiem coś zaspoileruję. Jak ten film wygląda?
Ano całkiem dobrze, Marvel nie wyłożył tyle kasy, co na takiego Iron Mana, ale film wygląda naprawdę dobrze, co ciekawe, symbionty wyglądają ładniej niż pościg samochodowy, który się tam pojawia. Może nie uczta dla oczu, ale całkiem miły posiłek.
No i najważniejsze, dawno się nie śmiałam w kinie. Ten film ma tyle DOBRYCH gagów, co chyba żaden marvelowski twór, gdzie cringe'owe dowcipy lecą kilka razy na scenę. Rozmowy Venoma i Eddiego są świetne, aż zapominamy o niedociągnięciach i tym jednym dialogu o ratowaniu świata (tfu).
Idźcie obejrzyjcie to no