Tu zbierają się posty na temat mojej pasji do Gwiezdnych Wojen.
Opowiadania, felietony,recenzje filmów, komiksów, gier itd.
Legendy Sithów (fanfiction)
Strach ma moje imię (fanfiction)
Przeznaczenie Sithów (fanfiction)
Star Wars Przebudzenie Mocy - wrażenia z filmu (bez spoilerów)
Star Wars Łotr 1 - wrażenia z filmu (bez spoilerów)
piątek, 18 grudnia 2015
Star Wars Przebudzenie Mocy - wrażenia z filmu (bez spoilerów)
W czwartek 17 grudnia wieczorem pojechałam do Wrocławia, by wspólnie z przyjacielem iść na premierę najnowszej części Star Wars - Przebudzenia Mocy (tak, dokładnie, ta fajna, nocna premiera). Doznałam uroków Wrocławia w postaci ścisku w tramwajach i autobusach, dużych odległości oraz naprawdę bardzo miłych ludzi.
Jako, że szliśmy do Multikina do Arkad, mieliśmy do pokonania odległość dwa razy większą, niż do Heliosa w Magnolii. Mój ziomek odebrał gratisowe plakaty jeszcze przed premierą. Do północy mieliśmy dużo czasu i poszłiśmy do Magnolii, by tam wyciągnąć od ludzi z Heliosa inne plakaty. Z powodzeniem. Zjeby w tych samych bluzach ze Szturmowcem wydali się obsłudze kina fajni, a my zgarnęliśmy dwa zacne plakaty z Hanem Solo (ach, mój ukochany, 73 lata i wciąż najlepsza dupa w Galaktyce).
W naszym miejscu docelowym, tudzież w Arkadzkim Multikinie byliśmy dość wcześnie, więc przesiedzieliśmy godzinkę w kąciku chillout'owym na pomarańczowych kanapach. W części kinowej... Och, no.
Ta energia, ci ludzie. Wszyscy w ciuchach z motywem Star Wars, każdy podekscytowany, gadają o filmie, spekulują. To uwielbiam w fanach. Dzieciaki, młodzi, starzy - wszystkie grupy wiekowe, całe kino zajęte, bar kinowy okupowany tylko po to, by mieć kubeczek z figurką Kylo Rena albo droida BB-8. I kubełki na popcorn. Ja nie mam. Bieda.
Przejdźmy jednak do rzeczy.
Moje wrażenia?
Disney dał radę, a J. J. Abrams nie został przechrzczony na Jar Jar Abramsa.
Film wrzuca nas w środek akcji na samym początku i nie tyle przedstawia tło fabularne, co pokazuje charakter postaci (np. Finn ma wątpliwości co do tego, co robi jako szturmowiec, Kapitan Phasma pokazuje jaja).
To, co widzieliśmy w trailerach nie powiedziało prawie nic o tym, o czym jest fabuła, więc wszystko przyjemnie odkrywałam z każdą minutą. Film świetnie się rozkręcał, z każdą chwilą było coraz lepiej.
Disney się nie pierdolił z delikatnością - wiadomo, Gwiezdne Wojny to bajka, nigdy nie była jakoś bardzo brutalna, ale są sceny mocne, które mój towarzysz komentował: "O chuju...". A ja się popłakałam w pewnej scenie, którą mi zaspoilerowano, ale i tak mnie dobiła. Być może do Was także dotarł ten okropny spoiler, może oglądaliście i wiecie o czym mówię. Niestety.
Nie przegięli z efektami, choć czasem widać komputerowość. Miecze? Ostrza wyglądają inaczej niż w poprzednich sześciu częściach, ale nie wiem, czy to źle czy dobrze. Nowa trylogia, nowy styl. A styl tej części był naprawdę dobry.
Jest muzyka Johna Williamsa, jest: "I have bad fellings about this" i "May the Force be with you", są wszyscy trzej starzy bohaterowie (tak, Luke się pojawia... Na 20 sekund), jest mrok, jest jasność, jest zapierający dech pojedynek na miecze świetlne, jest masa twistów fabularnych - wszystko, co sprawia, że Gwiezdne Wojny są piękne.
Stawiam ten film na pewno powyżej wszystkich prequeli i powyżej Nowej Nadzieji. Tak, dokładnie. Disney naprawdę odwalił kawał dobrej roboty, a nowa trylogia zapowiada się naprawdę dobrze. Już czekam na to, żeby zapowiedzieli tytuł ósmej części, pokazali mi trailer i kazali kupić bilety. I strój szturmowca, bo zamierzam zrobić zajebisty cosplay na ósemke. Po tak zajebistej siódmej części, jestem dobrej myśli.
poniedziałek, 7 grudnia 2015
Bohaterka Fereldenu - Rozdział 9
W pokoju było całkiem ciemno, słychać
było tylko dwa, miarowe oddechy ludzi, leżących na łóżku. Nagle spokój został
przerwany głośnym szczekaniem Davona. Gilmore gwałtownie się obudził.
- Madie – szepnął – obudź się. Twój
pies...
Dziewczyna nie otwierając oczu,
sięgnęła po leżący na ziemi but i rzuciła nim w psa.
- Zamknij się, jest noc – warknęła do
zwierzęcia, które nie miało najmniejszego zamiaru się uciszać. Mabari zaczął
szczekać głośniej, Gilmore coraz bardziej się niepokoił – Davon był
inteligentny, słuchał Madie, coś musiało być na rzeczy.
Wtedy gigantyczne psisko skoczyło na
łóżko i zawyło prosto do ucha właścicielki. Gniewnie się zerwała, chcąc jakoś
ukarać Davona, który w tej chwili zamilkł i patrzył jej w oczy, jakby naprawdę
chciał coś powiedzieć.
Gilmore
wstrzymał oddech.
-
Miecze... – powiedział cicho. – Na dole walczą.
Madeline się zerwała, poklepała psa po
głowie, na znak przeprosin i wdzięczności. Oboje zaczęli się szybko ubierać.
Nagle do pokoju weszło kilkoro ludzi z
obnażonymi mieczami. Davon wyczuwszy wroga, rzucił się do gardła pierwszego i
brutalnie je rozszarpał. Madie rzuciła sztyletem w twarz drugiego, gdy trafiła,
wróg upadł na ziemię, blokując wejście do pokoju. Gilmore miał na sobie
większość zbroi, wziął tarczę i miecz, wtedy rzucił się na pozostałą trójkę.
Żołnierze wroga byli dobrze wyszkoleni, posiadali dobry sprzęt.
Madeline poszła za Gilmore’em, wyjęła
noże. Sparowała atak jednego z żołdaków, po czym przecięła mu skórę na twarzy.
Mężczyzna zasłonił się tarczą i wtedy Couslandka zorientowała się z kim walczy.
Na tarczy był symbol rodu – brązowy niedźwiedź na żółto – białej szachownicy.
Dziewczyna poczuła narastający gniew,
wybiła przeciwnika z równowagi i przebiła mu pierś nożem. Dwóch pozostałych
otaczało Gilmore’a, wojowniczka jednego od tyłu – jej broń przyszyła jego
plecy. Na twarzy pozostałego żołnierza odmalowało się zaskoczenie, na moment
stracił koncentrację, wtedy Gilmore wykorzystał okazję, uderzył wroga tarczą.
Chciał go krótko przesłuchać.
Madeline podeszła do leżącego wroga,
nadepnęła mu na nadgarstek, przeciwnik jęknął i wypuścił trzymany w nim miecz.
Dziewczyna przyłożyła mu nóż do gardła.
- Dlaczego? – zapytała chłodno.
Żołnierz nie odpowiadał. – Dlaczego nas zdradziliście?
Żołnierz splunął jej w twarz i zaśmiał
się, jak szaleniec. Couslandka wytarła twarz.
- Chwała rodowi Howe – powiedział, po
czym Madie poderżnęła mu gardło.
Madeline wstała i głośno westchnęła.
Miała na twarzy milion emocji, chciała krzyczeć, płakać, walić rękami w ścianę,
walczyć, poddać się – wszystko na raz. Jednak patrzyła tylko pustym wzrokiem w
podłogę. Gilmore podszedł do niej i delikatnie objął całując w czoło.
- Dzięki Stwórcy! Ty żyjesz!
Oboje natychmiast odżyli. Eleonora
Cousland biegła w okrwawionej zbroi, z łukiem na plecach i wyrazem ulgi na
twarzy.
Madeline wyrwała się kochankowi i
podbiegła do matki, rzucając jej się na szyję. Starsza kobieta ją uścisnęła i
pogładziła uspokajająco po włosach, jakby mówiąc: „Wszystko będzie dobrze”.
Eleonora puściła ją, rozejrzała się dookoła
i naliczyła pięć ciał wrogów. Popatrzyła na lekko speszonego sytuacją Gilmore’a
– wpadli. Ale teraz nie było to istotne. Ważne, że oboje żyją, pomyślała pani
Cousland.
- Widziałaś swojego ojca? Nie
przyszedł do sypialni. – Madie pokręciła głową. – Musimy go znaleźć! Gilmore,
ty idź na dół i pomóż przy obronie wrót.
Gilmore jej skinął i pobiegł na dół.
- Przydałoby się również sprawdzić co
z Orenem i Orenią – powiedziała Madeline. Jej matka chwilę się zastanowiła i
kazała córce ubrać zbroję.
Po chwili dziewczyna przyszła w pełni
wyekwipowana i gotowa do walki. Z dołu słychać było coraz więcej odgłosów
walki. Couslandki ruszyły do pokoju Fergusa, jednak pewna rzecz nie dawała
Eleonorze spokoju.
- Jak długo to ukrywaliście?
Madeline się speszyła, z jednej strony
było jej wstyd, z drugiej, cieszyła się, że matka przyjęła to tak spokojnie, a
z trzeciej, była roztrzęsiona wydarzeniami. Westchnęła.
- Kilka lat. – Oczy Eleonory zrobiły
się większe. – Nie chciałam słuchać o tym, że miłość do kogoś takiego nie
przyniesie profitu Couslandom, że muszę znaleźć męża wśród możnych i tak
dalej...
- Kochanie, ja i ojciec nigdy do
niczego byśmy cię nie zmusili – mówiła Eleonora, otwierając drzwi do pokoju
Fergusa. – Jeżeli go kochasz...
Ich oczom ukazał się okropny obraz,
mały chłopiec z poderżniętym gardłem, a obok niego kobieta w sukni zabarwionej
krwią. Kobiety cofnęły się z przerażenia. Eleonora wrzasnęła z rozpaczy,
podbiegła do ciała Orena i utuliła go.
- Mój mały Oren! Jakim potworem trzeba
być, żeby zrobić coś takiego?! – płakała pani Wysokoża.
Po policzkach Madie zaczęły płynąć
łzy. Pierwszy raz w życiu czuła taki ból – jej bratanek, żona jej brata, leżeli
tu, brutalnie zabici. Dziewczyna podeszła do Oreni i przyjrzała się ranie, od
której zginęła. Brzuch miała rozcięty tak, że wnętrzności wypłynęły na
zewnątrz. Było widać wystającą macicę, w której znajdowała się mała istota –
drugie dziecko Fergusa i Oreni, nie chwalili się nim, ale nietrudno było
zauważyć, że kobieta jest już w czwartym miesiącu ciąży.
- Zapłacą za to – szepnęła Madeline.
- Oni nawet nie biorą zakładników.
Chcą nas po prostu wybić... – Eleonora puściła wnuka. – Biedny Fergus... Chodź,
nie chcę na to patrzeć. – Spojrzała na córkę czerwonymi od płaczu oczami. –
Trzeba znaleźć twojego ojca.
Wyszły z pomieszczenia, nie mogły się
poddać. Madeline w poszukiwaniu ocalałych zaglądała do każdego pomieszczenia,
jednak wszyscy byli martwi. Znalazła ciało pani Landry i Dairrena. Jej
przyjaciel miał tyle planów, a teraz nie żył. Uczucie bezsilności ją dobijało.
Nagle jej matka się zatrzymała.
- Słyszysz? Odgłosy walki są coraz
głośniejsze. Ludzie Howe’a są wszędzie! – przeraziła się matka.
- Stawmy im czoła – odpowiedziała
Madeline z determinacją w oczach. Jej matka tylko pokręciła głową.
- Nie żartuj. W ten sposób tylko dasz
się zabić. Najważniejsze teraz jest, żeby jak najszybciej stąd uciec. Bez
ciebie i Fergusa, ród Couslandów przestanie istnieć. Musimy dostać się do
spiżarni, tam uciekniemy wyjściem dla służby... – urwała, żeby się namyśleć. - Frontowa
brama... Tam na pewno jest twój ojciec.
Ruszyły bocznym korytarzem, tam
trafiły na grupę żołnierzy arla Howe’a. Eleonora szybko naciągnęła strzałę i
wypuściła ją w kierunku wroga, trafiając w szyję jednego. Madeline zaczęła biec
na przeciwników z wyjętymi sztyletami, docierając do nich skutecznie
skontrowała dwa ataki, zabijając napastników. Do walki dołączył służący
Couslandów – miał marną tarczę i kiepski miecz, ale dawał sobie radę. Davon
zaczął się szarpać z innymi psami – Eleonora mu pomogła, strzelając w bok
wrogiego mabari.
Gdy walka dobiegła końca, wszyscy
dotarli do Wielkiej Sali. Tam toczyło się piekło. Pozostali strażnicy z Wysokoża ostatkami sił
odpierali żołnierzy wroga, którzy się przedarli. Frontowa brama była
zabarykadowana, ale nie była to imponująca konstrukcja. Lada chwila zostanie
sforsowana i będzie po nas, pomyślała Madeline.
Kobiety rzuciły się do walki. Eleonora
stanęła w dogodnym miejscu i strzelała – cały czas trafiając – do ludzi Howe’a,
Madeline natomiast pomagała tam, gdzie strażnicy ledwo łapali oddech. Dzięki
niewielkiej pomocy, walka dobiegła końcowi, ludzie mieli czas się przygotować,
nim więcej najeźdźców wejdzie do zamku.
Gilmore zobaczył Madie, która
opatrywała czyjąś rękę. Podszedł do niej i przyglądał się czynności. Eleonora
rozmawiała z człowiekiem, który teraz zarządzał strażą, więc mieli chwilę
czasu.
- Powinno być dobrze – powiedziała
Madeline do strażnika, klepiąc go po ramieniu. Odwróciła się i ujrzała twarz
ukochanego. Rycerz zauważył, że do jej oczu napłynęły łzy. Ujął jej twarz w
dłonie i przyjrzał się, czy wszystko z dziewczyną w porządku.
- Obawiałem się najgorszego – szepnął.
Madie smutno się uśmiechnęła.
- Nie tak łatwo mnie zabić. – Gilmore
objął ją mocno. – Musimy iść do wyjścia w spiżarni – dodała.
Gilmore spojrzał na ludzi, z którymi
walczył, na ledwo trzymającą się w całości bramę, na swojego dowódcą, na leżące
ciała wrogów i przyjaciół.
- Nie mogę – szepnął. – Jeżeli pójdę,
nie powstrzymamy ich dostatecznie długo, byście mogli uciec.
Madeline zaczęła nerwowo kręcić głową.
Na jej twarzy pojawił się grymas rozpaczy, wtedy podeszła jej matka. Lady
Cousland, mimo zakrwawionej zbroi i kilku widocznych siniaków, dalej świetnie
się prezentowała. Emanowała spokojem oraz zawziętością. Pogładziła córkę po
głowie.
- Musimy iść. – Głos miała smutny, ale
stanowczy. Gilmore wypuścił dziewczynę z objęć.
- Nie zostawię cię – powiedziała
łamiącym się głosem. Spojrzała na matkę, niczym małe dziecko chcące na coś
zgody. – Proszę, nie opuszczaj mnie.
Gilmore ostatni raz przyciągnął ją do
siebie i pocałował.
- Kocham cię – szepnęła Madie. Nagle
brama zadrżała. Pojawił się w niej wyłom od tarana.
- Madeline, musimy iść! – krzyknęła
jej matka. Gilmore ją puścił, a Eleonora złapała ją za rękę i zaczęła ciągnąć
na korytarz. Dziewczyna nie spuszczała wzroku z ukochanego, rycerz tylko
wyszeptał: „A ja kocham ciebie”.
Couslandówny biegły do spiżarni, Davon
był tuż za nimi. Po drodze zabiły kilku żołnierzy Howe’a. W Madeline zagotowała
się krew, mordowała ich z taką nienawiścią i brutalnością, że Eleonora musiała
ją odciągać od martwych przeciwników. Matkę przerażała ta nagła zmiana, ale nie
mogła na nią nic poradzić. Po pewnym czasie ukazały im się drzwi do spiżarni.
Eleonora je otworzyła. Przy kamiennej wnęce zobaczyła konającego męża.
- J-jesteście – wyjąkał.
- Bryce! – prawie krzyknęła, podbiegła
do niego i przyjrzała się jego ranie. Nie wyglądało na to, że miał szansę z
tego wyjść. – Krwawisz...
- Dlaczego Howe to robi? – zapytała
Madeline.
- To nie ujdzie mu na sucho – warknął
słabo Bryce. – Król...
- Musimy cię z tąd zabrać...
- Obawiam się... Że musiałybyście
zostwić tu kawałki mojego ciała...
- Bryce! To nie czas na żart! –
krzyknęła Eleonora, ale szybko ujrzała w oczach męża, że to nie był żart. Był
bardzo ciężko ranny.
- T-trzeba znaleźć F-fergusa...
Powiedzieć mu, co się s-stało – mówił Bryce Cousland.
- I dokonać zemsty – dodała jego
córka. Teryn pokiwał głową.
- Tak... Zemsta. - Eleonora nie
chciała tego słuchać, chciała uciec z rodziną jak najdalej mogła. Jej mąż
zrozumiał, że kobieta go nie zostawi. – Kochana, zamek jest otoczony... N-nie
dam rady...
Madeline nie miała ochoty tracić tego
dnia kolejnej ukochanej osoby. Chciała zostać, chciała walczyć, mogła nawet
umrzeć, jeżeli miałaby umrzeć wśród swoich. Ale nie było takij możliwości.
- Teryn ma racje, ludzie Howe’a nie
odkryli jeszcze tego przejścia, ale otoczyli zamek. Trudno będzie się
przedrzeć.
Młoda Couslandka nie zauważyła, kiedy
Duncan wszedł do spiżarni. Miała nadzieję, że Strażnik jakoś im pomoże, uratuje
ich.
- Chcieliśmy dotrzeć do was
wcześniej... ale się nie udało – wyjaśnił ojciec. – D-duncan pomógł mi się tu
dostać – przerwał i spojrzał błagalnie na Strażnika. – Proszę, zabierz moją
żonę i córkę w bezpieczne miejsce.
- Tak zrobię, mój panie, ale
potrzebuję czegoś w zamian. – Co on sobie wyobraża, pomyślała zdenerowowana
Madie. Wyraz twarzy ojca, mówił, że zgodzi się na wszystko, więc Duncan
kontynuował. – To, co się tutaj dzieje jest niczym w porównaniu do zła, które
grasuje po świecie. Przybyłem w poszukiwaniu rekruta i odejdę z rekrutem. –
Ojciec kiwnął głową.
- Mówisz o mnie? – zdziwiła się Madie.
Duncan krzywo się uśmiechnął.
- Dotarłaś tu, pokonując po drodze
dużą liczbę żołnierzy Howe’a. Intencje Stwórcy są jednoznaczne – przerwał, na wypadek,
gdyby ktoś miał coś przeciwko. – Zabiorę terynę i twoją córkę do Ostagaru. Tam
będą bezpieczne. – Ojciec patrzył na niego ze zrozumieniem, nie wyrażając
dezaprobaty. Duncan zwrócił się do Madie – Oferuję ci miejsce w Szarej Straży. Walcz
z nami.
Madeline zmierzyła go chłodno
wzrokiem.
- Przyjmuję twoją ofertę.
- Bryce, jesteś pewien, że to dobry
pomysł? – zapytała Eleonora.
- Nasza córka nie zginie w wyniku
zdrady Howe’a. Przeżyje i zrobi coś dla świata.
Eleonora spojrzała smutno na córkę.
- Kochanie, idź z Duncanem. Razem
będziecie mieć większe szanse na ucieczkę.
- Eleonoro... – jęknął Bryce.
- Cicho, Bryce. Zostanę tu i zabiję
każdego, kto przejdzie przez te drzwi. Zyskam dla was więcej czasu.
- Kocham was. Bardzo. – Z oczu
Madeline popłynęły łzy. Objęła rodziców po raz ostatni.
- Zatem żyj, przyłącz się do Szarej
Straży i zrób to, co właściwe.
Nagle rozległ się łomot, brama została
sforsowana. Duncan podał dziewczynie rękę i poszedł z nią do wyjścia. Madeline
spojrzała na matkę i ojca, słabo się uśmiechnęła i odeszła.
Strażnicy byli gotowi. Wiedzieli, że
to ich ostatnia walka, nie mogą jej przeżyć, ale mogą ją wygrać. Wystarczyło
zyskać na tyle dużo czasu, by Couslandom udało się uciec. To będzie
zwycięstwem. Nawet, gdy umrą, zostaną zapamiętani, przejdą do legendy, bardowie
będą opiwać tą bitwę w pieśniach. Ale Couslandowie muszą uciec. Roy był młody,
niedawno zaczął służbę na zamku, jego żona była teraz w ich małym domku i
spała, tuląc ich małe dzieci – córkę Miriam i syna Treya.
Już ich nie zobaczy, czuł z tego
powodu żal. Jego piękna żona owdowieje w tak młodym wieku, dzieci stracą ojca.
Pewnie nie czułby takiego strachu, gdyby wiedział, że po jego śmierci
Couslandowie zajmą się jego rodziną. Ale Howe był okrutny i nigdy by tego nie zrobił.
Roy spojrzał na swój nadgarstek,
przewiązany kolorową bransoletką z koralików od Miriam. Miała mu przynosić
szczęście. Rozległo się kolejne uderzenie w bramę. Do oczu strażnika zaczęły
napływać łzy. Nie zobaczy ich ponownie.
Spojrzał na towarzyszy broni.
Większość miała żony, dzieci, niektórzy nawet wnuki. Nikt się nie spodziewał,
że dziś umrze. Roy przyjrzał się Gilmore’owi, rycerzowi, który chwilę temu
pożegnał się z córką teryna. Też miał łzy w oczach.
Kolejne uderzenie w bramę. Roy zaczął
cytować Pieśń Światła.
Światło
poprowadzi go,
Ścieżkami
tego świata,
Prosto
do następnego.
Dla
tego, kto zawierzy
Stwórcy,
ogień będzie
Niczym
woda.
Jak ćma
leci do ognia,
Tak on,
Ujrzawszy
ogień,
Poleci
ku Światłu.
Nie
zawaha się on przed Zasłoną
I nie
zazna strachu przed śmiercią,
Gdyż
Stwórca ochroni go
I da
siłę jego mięśniom,
Będzie
dlań podstawą i mieczem.
Brama została sforsowana.
Subskrybuj:
Posty (Atom)