poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Bohaterka Fereldenu rozdział 12

- Dokonało się. Witaj - rzekł Duncan, stojący nad oszołomioną Madeline. Podał jej rękę i pomógł wstać. Zachwiała się, ale złapała równowagę. Byli w obozie Strażników, najwyraźniej przenieśli ją tam, gdy spała.
- Dwie kolejne ofiary... Przy moim dołączeniu nie było tak źle - westchnął Alistair. - Dobrze, że chociaż jedno z was przeżyło. Jak się czujesz?
- Śnił mi się smok - powiedziała, mrugając. - Duży i bardzo niemiło wyglądający smok.
- Tego typu sny pojawiają się, gdy zaczynasz odczuwać obecność pomiotów. W najbliższym czasie będziemmy musieli wyjaśnić ci kilka rzeczy. Na razie król pragnie się z nami widzieć. Za pół godziny przyjdź do wschodniej wieży, tam mamy się z nim spotkać - wyjaśnił Duncan. - Mam coś do załatwienia. Zobaczymy się później.
Madeline głęboko westchnęła, przypominając sobie, jak Duncan zabił Jory'ego. Przynajmniej nie dowie się o śmierci żony, pomyślała. Głowa dalej ją bolała, ale starała się nie zwracać na to uwagi.
- Byłbym zapomniał - zaczął Alistair. - Część tej krwi, która została, umieszczamy w medalionie, ma nam przypominać o tych, którzy nie dożylili tego dnia - podał jej wisior z czerwonym płynem w środku. Dziewczyna przyjrzała się przedmiotowi na brązowym sznurku.
- Ty też taki masz? - zapytała. Strażnik wyjął wtedy spod kolczugi podobną ozdobę. Madie zrozumiała, że mężczyzna miał duży szacunek do tradycji Strażników. Oswróciła się i podniosła włosy, które opadały jej na szyję. - Mógłbyś?
Alistair podszedł do niej i zawiązał medalion na jej szyji. Kiedy musnął jej skórę palcem, przeszedł ją dziwny dreszcz. Jego najwyraźniej też, bo gdy się odwróciła, zobaczyła, że jest blady jak ściana.
- Wiesz, skoro król chce się z wami spotkać, lepiej nie pozwólcie mu czekać - powiedział. - Jeszcze się zezłości, może zacznie płakać, wy fatalnie się z tego powodu poczujecie no i... Będzie niewesoło.
- Chyba nie masz za dużego szacunku do króla - zauważyła Madeline.
- Cóż... Pewnego dnia opowiem ci dlaczego. Ciekawe, dlaczego o ciebie prosił.
- Może dlatego, że darzy Strażników wielką fascynacją i chce poznać świeżo upieczoną Strażniczkę. Albo mu się spodobałam i będzie próbował sił.
Alistair się zaśmiał.
- Tak. Jego żona, Anora, to wredna kobieta. A nawet bez tego, nie dziwię mu się.
Madeline spojrzała na niego z wrednym uśmieszkiem.
- Znaczy się... Ten, no... Muszę coś załatwić. Muszę...
- Łapać magów?
- Tak, dokładnie - zaczął się wycofywać. - Znaczy nie. Nie, nie, nie. Nie łapać magów. Iść. Muszę iść. Też mam coś do załatwienia. Ważne sprawy Szarych Strażników. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - uśmiechnęła się Madeline.
Poszła do wschodniej wieży i chwilę poczekała, nim pojawił się Duncan, król i sławny generał Loghain MacTir. Ostatni był wysokim, czarnowłosym człowiekiem o zmęczonej twarzy, mógł być w wieku jej ojca, może młodszy. Podobno był dobrym przyjacielem zmarłego króla Marica Therina, ojca Cailana.
- Loghainie, moja decyzja jest ostateczna. Wyruszę do walki z pierwszej lini z Szarą Strażą.
- Horda jest zbyt niebezpieczna, byś bawił się w bohatera.
- W takim razie może powinniśmy jednak poczekać na wsparcie Orlesian? - zaproponował Cailan.
- Toż to kompletny absurd. Dobrze, że twój ojciec nie dożył dnia, w którym jego syn chce ponownie oddać Ferelden w ręce Imperium.
- Zatem nasze siły muszą nam wystarczyć, prawda? Szarzy Strażnicy są gotowi - spojrzał na czekającą Couslandkę. - A oto dama z Wysokoża, którą dane mi było poznać. Rozumiem, że należą ci się gratulacje.
- Dziękuję, wasza wysokość - skłoniła się lekko Madeline.
- W tej chwili potrzebujemy każdego Strażnika. Powinnaś się czuć zaszczycona, że do nich dołączyłaś.
- Twoja fascynacja Strażnikami przyniesie nam zgubę - wtrącił Loghain. - Powinniśmy być realistami - westchnął.
- Dobrze, wróćmy do strategii. Razem ze Strażą sprowokujemy główną część hordy pomiotów i co dalej?
- Wtedy dasz sygnał, aby rozpalono ogień na wieży, przez co moi ludzie będą mogli wyjść z lasu i zaskoczyć pomioty, oskrzydlając je.
- Wieża Ishal... - odwrócił się Cailan i spojrzał na najwyższą wieżę, która wznosiła się ponad las. - Kogo na nią poślemy?
- To niezbyt niebezpieczne zadanie, ale bardzo ważne, więc powinniśmy posłać tam najlepszych - odpowiedział Loghain.
- Najlepiej Strażników - Loghain wywrócił oczami. - Alistaira i Madeline - Loghain zamierzał zacząć protestować, ale król nie dopuścił go do głosu. - Dość twoich teorii spiskowych. Szara Straż walczy z Plagą niezależnie od okoliczności. Zapominasz chyba, kto tu jest królem.
MacTir groźnie łypnął na Madeline, ale się nie odezwał.
- Panie - przerwał Duncan. - Powinienieś pamiętać o możliwym pojawieniu się arcydemona.
- W Głuszy nie trafiono na żadne ślady smoka - skomentował generał.
- W każdym razie, od tego są twoi ludzie, prawda? - powiedział Cailan do Duncana, zbijając go nieco z tropu.
- Ja... Tak, wasza wysokość. Chodź, Madeline. Musimy przekazać plan Alistairowi. - Duncan ukłonił się królowi i w towarzystwie nowej Strażniczki wrócił do obozu Straży.

Madeline sądziła, że król będzie chciał, by wszyscy Strażnicy stanęli w pierwszej lini. Czyżby uznał, że skoro ona dołączyła do nich zaledwie kilka godzin temu, powinna zająć się wspinaniem się na wieżę? Alistair, który właśnie usłyszał plan, nie był bardziej zadowolony niż ona.
- Co?! Nie wezmę udziału w bitwie? - mówił oburzony. - Ponieważ król ma takie życzenie, dwóch Szarych Strażników ma stanąć na szczycie wieży z pochodniami w rękach? Tak na zaś?
- Bez tego ludzie Loghaina nie będą wiedzieli, kiedy ruszyć do ataku - tłumaczył ponownie Duncan.
- No dobra, ale jeżeli król zażyczy sobie, żebym ubrał sukienkę i zatańczył remigolda, to nic z tego!
- Ty, posuwający się tanecznym krokiem w stronę pomiotów - zaśmiała się Madeline. - Chciałabym to zobaczyć.
- Dla ciebie mógłbym to zrobić... Ale to musiałaby być ładna sukienka.
Widząc zdegustowaną minę Duncana, Madie zmieniła temat.
- A co, jeżeli pojawi się arcydemon? - zapytała.
- Narobimy w gacie i tyle - odpowiedział Alistair.
- Zostawcie to nam. Waszym głównym zadaniem jest utrzymanie Wieży Ishal. Gdybyście byli potrzebni, kogoś po was wyślemy. W innym wypadku, nie chcę widzieć głupiego bohaterstwa w wykonaniu żadnego z was. Ufam wam - powiedział Duncan, głosem zatroskanego ojca.
- Ale nie na tyle, by pozwolić nam wziąć udziału w bitwie...
Duncan się zaśmiał.
- Będzie jeszcze dużo bitew, Alistairze... No, muszę dołączyć do pozostałych. Od tej pory jesteście zdani na siebie. Jesteście Szarymi Strażnikami, oczekuję, że okażecie się warci tego tytułu.
- Niech czuwa nad tobą Stwórca - powiedział na pożegnanie Alistair.
- Niech czuwa nad nami wszystkimi - odszedł.
Madie poprawiła broń na plecach i przy pasie, zagwizdała na Davona, który kręcił się wokół ognia odkąd tu przyszli. Wskazała drogę do wieży, na co drugi Strażnik jej przytaknął i oboje ruszyli w drogę. Mieli w niecałą godzinę dostać się na szczyt wieży, jak przewidywali, miało obejść się bez walki po drodze. Przeszli przez główny most, z niego widzieli, że bitwa już się zaczęła. Przed wieżą roiło się od pomiotów, walczyli z nimi żołnierze i magowie. Jeden do nich podbiegł.
- Szarzy Strażnicy? Wieża... Została zdobyta! - oznajmił żołnierz z mieczem ociekającym krwią.
- O czym ty mówisz, człowieku? Jak to "zdobyta"? - warknął Alistair.
- Przynajmniej weźmiesz udział w walce, czego tak bardzo chciałeś - skomentowała spokojna Madeline, na co jej towarzysz się uśmiechnął, wyjął miecz i... poszedł zabijać pomioty. - Bierz je, Davon - nakazała psu, który bez chwili zwłoki zaczął biec w stronę mrocznych istot. Madeline wyjęła sztylety i zaatakowała stojące przed wejściem do wieży stwory. Potworów nie dało się zliczyć, a wszystkie były bardzo zgrane, działały wspólnie. Arcydemon to nie przelewki, pomyślała Strażniczka, wyrywając sztylet z brzucha pomiotu.
Kątem oka zauważyła, że stwory dorwały jednego maga Kręgu. Magowie są potężni, ale w zwarciu nie miał szans. Couslandka zaczęła biec w jego stronę, wyjęła przy tym nóż do rzucania i wycelowała w głowę mrocznego pomiotu, atakującego maga. Stworzenie padło, Madie pochwaliła pod nosem samą siebie. Pozostałe pomioty momentalnie spojrzały na nią ze wściekłością. Jej radość od razu minęła, jęknęła przerażona. Dzięki Stwórcy, mag szybko rzucił jakieś zaklęcie obezwładniające, bestie po chwili leżały. Mag uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, a Strażniczka pokazała mu kciuk w górę. Czarodziej krótko się zaśmiał i wskazał jej na drzwi do Wieży Ishal.
Strażniczka zagwizdała, pomimo wrzasków i dźwięków walki, Davon ją usłyszał i radośnie podbiegł, z pyskiem ociekającym krwią. Zaraz po nim, podszedł do niej lekko zdyszany Alistair. Zaśmiała się.
- Ty też reagujesz na gwizdanie? - zapytała z udawanym zdziwieniem. Strażnik pokiwał z powagą głową.
- I na piszczące zabawki. Albo zapach sera. - Otworzył wielkie drzwi do Wieży, wskazując ręką na wejście. - Panie przodem.

Kilka pięter walk, pomiotów, smrodu i krwi później znaleźli się na szczycie Wieży. Obaj Strażnicy byli brudni od krwi, potu, kurzu, a o ich kolczugi, pozachaczane były kawałki wnętrzności. Madie nie marzyła o niczym innym tak bardzo, jak o kąpieli. A to nie był koniec.
Choć przygotowane ognisko, które miało być sygnałem dla armii Loghaina było na wyciągnięcie ręki, to na drodze do niego stał wielki jak stodoła ogr. Miał szarą skórę, na głowie rogi, prawie wielkości Madeline, ogromne zębiska, z lejącą się z nich śliną, a to i tak nie było najgorsze. Ile miał metrów wzrostu? Chyba wolała nie wiedzieć, a jego muskulatura była chyba najgorsza. Mógł złapać dorosłego człowieka jak lalkę, pobawić się nim i rzucić w kąt. Dosłownie.
- Ja pierdole - szepnęła Madie, była jednocześnie przerażona i obrzydzona. Spojrzała na Alistaira, też nie wyglądał na zadowolonego. - Jak zabić tego sukinsyna?
Ogr chyba usłyszał, jak został właśnie nazwany. Momentalnie skupił całą swoją uwagę, na stojących w kącie sali ludzi i ryknął. Z jego gęby poleciały litry śliny.
Alistair lekko się cofnął.
- No cóż, miło było cię poznać - jęknął i zaczął szarżować na ogra.
Madie nie widziała sensu w takim ataku. Wiedziała, że zginą. Była Strażniczką jeden dzień i nie chciała przy okazji zawalić swojego jedynego zadania. Jej myśli krążyły wokół ogniska. Davon głośno warczał, czekając na rozkaz. Davon. Nagle przypomniała sobie coś. Przypomniała sobie komendę, której nauczyła psa pewnej zimy. Nauczyła go jak rozpalać ognisko pochodnią.
Wzieła jedną, która była umocowana do ściany, podała psu.
- Wiesz, co robić - rzekła, wskazując na palenisko. - A jak skończysz, to uciekaj. - Mabari zaskomlał. - Po bitwie się odnajdziemy - uśmiechnęła się. Davon wszystko zrozumiał i dość radośnie, omijając ogra pobiegł wykonać rozkaz. Madie nie wierzyła, że doczeka jakiegoś "po bitwie".
Spojrzała na Alistaira, który próbował atakować ogra lub unikać jego ataków. Głównie unikać. Aż mu się nie udało. Alistair stał się lalką.
Madie spojrzała na swoje noże do rzucania. Raz się udało, wycelowała w oko olbrzyma, to uda i teraz. Rzuciła.
Trafiła.
Stwór zawył i upuścił zabawkę. Alistair odtoczył się kawałek, wstał i rozciął tors potwora zajętego swoim okiem. Ogr zawył ponownie. Uniósł pięści i próbował twafić nimi Strażnika.
Kiedy jedna z nich uderzyła o ziemię, Madie z niesamowitą szybkością wbiegła na nią, wspinając się po ramieniu bestii, aż do jego karku. Złapała się jednego z rogów, aby nie spaść i zaczęła ciąć potwora po łysej głowie.
- Trzymam go! - krzyknęła do Alistaira, który chyba na ułamek sekundy się uśmiechnął. Potwór wymachiwał rękami w górę, próbując zrzucić Strażniczkę, dzięki czemu Alistair mógł zaatakować bez narażania się.
Pomioty to matoły, pomyślała Madeline, ale sukinsyn ma twardą czaszkę. Trzymając się z całych sił rogu, postanowiła zrobić ogrowi okrutną rzecz. Miała w obu dłoniach swoje sztylety, które cięły o wiele mocniej niż marne nożyki. Na moment puściła rogu, zrobiła przewrót na głowie potwora i wbiła oba ostrza w oczy ogra. Na moment zetknęła się z jego paskudną gębą, która się otworzyła i wydała z siebie tak donośny dźwięk, że Madie na chwilę straciła przytomność. Puściła sztylety, na których wisiała, zachaczyła ciałem o jego zęby i spadła na ziemię.

Alistair miał szansę. Zrobił rozbieg i z impetem odbijając się od masywnego uda ogra, wbił z całej siły swój miecz w tors potwora. Chyba trafił w serce, bo stwór szybko zamarł i padł na plecy. Zdyszany Strażnik leżał na wielkim pomiocie. Wyjął swój miecz z jego serca i dla pewności, przeciął mu gardło. Sięgnął po sztylety swojej towarzyszki, robiąc to poczuł ból w klatce piersiowej. Ogr najwyraźniej połamał mu kilka żeber.
Westchnął ciężko, sprawdził, co z Madeline.
Była ogłuszona, miała kilka powierzchownych ran, w miejscu, gdzie zachaczyła o zęby potwora, sączyło się trochę krwi, ale to również nie było nic poważnego. Poza tym, zauważył kilka stłuczeń i złamaną nogę. Spadła dość niefortunnie.
Po co ja tu przyszedłem, zapytał się w duchu. Odgarnął jej włosy z czoła i spojrzał na nieprzytomną twarz. Strażniczka. A on jest Strażnikiem. Są Strażnikami. Strażnicy mieli zapalić sygnał.
- O cholera! - krzyknął Alistair, tak, że zabolały go żebra. Jęknął i poderwał się na równe nogi. Sygnał się palił. Co do... No proszę, nieźle. A teraz trzeba się stąd wynieść, podsumował.
Skoro armia Loghaina już zdąrzyła interweniować, to pewnie szala zwycięstwa przechyliła się na stronę króla. Jeszcze trochę, a będą mogli spokojnie zejść w glorii zwycięsców, a na nich będzie czekała zgraja magów, która ich uzdrowi. Alistair uśmiechnął się na samą myśl, że już po wszystkim. Usiadł na powrót przy swojej towarzyszce, podarł kawałek materiału, wziął jakąś deskę i zaczął zakładać jej prowizoryczny bandaż.
W tym czasie dziewczyna zaczęła odzyskiwać przytomność.
- Nie ruszaj się, zaraz skończę - powiedział. - Wygląda na to, że żyjemy - dodał z uśmiechem.
- Wygląda na to, że nie słyszę na jedno ucho - skrzywiła się.
- Na jedną nogę też nie chodzisz - wskazał na swoje dzieło. - Ale doktor Alistair zawsze pomoże!
Uśmiechnęła się smutno, spojrzała na palenisko.
- Mój Davon się spisał.
- Twój pies... Rozpalił ognisko? To... Dziwne.
Madeline wzruszyła ramionami. Wyciągnęła rękę, żeby pomógł jej wstać. Kazał jej oprzeć się na jej ramieniu, a sam objął ją w pasie.
- A gdzie twój pies jest teraz? Nie widziałem go.
Strażniczka spuściła wzrok.
- Kazałam mu uciekać... - przełknęła ślinę. - W walce by się nie przydał, nie było sensu, żeby w niej ginął. Powiedziałam mu, że zobaczymy się po bitwie, ale chyba za bardzo w to nie wierzyłam.
- Mimo to, nie skłamałaś - powiedział ciepło. Madie kiwnęła głową, wyraźnie pocieszona.
Drzwi na schody nagle się otworzyły.
Odsiecz, pomyślał przez moment Alistair.
Madie się wyrwała i zdjęła z pleców Strażnika tarczę. Posypał się grad strzał. Strzał pomiotów. Ledwo zdąrzyła ich zasłonić. Usłyszał, jak cicho przeklina pod nosem. Nagle coś wyrwało jej z rąk tarczę. Tym czymś był wielki hurlok. Kolejne strzały.
- Skłamałam - usłyszał.
A potem była tylko ciemność.

Ale nie skończyło się na ciemności, był jeszcze ból, strach, krzyki. Nie jego krzyki. Sam chciał krzyczeć, ale nie mógł. Coś mu nie pozwalało. Jakby miał wodę w płuchach. Pragnął walczyć, tylko, że nie wiedział jak. I nagle jasny rozbłysk. Był coraz bliżej, niby słońce, które chce go pochłonąć. Aż w końcu mu się udało.
Alistair wziął gwałtowny wdech. Przed sobą zobaczył brązowy sufit, dookoła czuł zapach lasu.
- No widzisz, Morrigan. Chłopak żyje - powiedział babciny głos, który znał.
- A co z dziewczyną? - zapytał inny, wyraźnie młodszy, również znajomy.
- Dajmy jej trochę czasu. Nie każde zaklęcie działa natychmiast.
Rozejrzał się. Poznawał je. To były te kobiety z Głuszy, które oddały im Traktaty. Z jednej strony się przestraszył, z drugiej - uratowały go. Czuł, jak dziesiątki strzał wbijają się w jego ciało, a mimo to żył.
- Witaj wśród żywych, chłopcze - powiedziała starucha z paskudnym uśmiechem. Młodsza, stojąca obok, była jej całkowitym przeciwieństwem - piękna, młoda, o kruczoczarnych włosach i wspaniałej figurze. Łączyły je dwie rzeczy - chłód i złotożółte oczy. Nie zwrócił na to wcześniej uwagi.
Alistair powoli się podniósł. Wtedy też spostrzegł, że jest goły i lekko się zaczerwienił. Starucha dała mu jakiś koc, na łóżku obok leżała jego zdezelowana zbroja, ubranie i broń. Wszystko czyste.
- Co... się stało? - zapytał niepewnie. Bał się usłyszeć odpowiedzi, ale chciał znać prawdę.
- Loghain was zdradził. Nie pomógł w walce. Wszyscy, którzy byli po sronie króla, teraz nie żyją. Łącznie z Szarą Strażą.
Strażnik zamarł.
- Cailan nie żyje? Cała armia... Żołnierze... - próbował się pozbierać. - Duncan nie żyje - dotarło do niego. Wtedy poczuł, że wszystkie jego wnętrzności ulegają zmiażdżeniu. Dlaczego ten ogr go nie zabił? Dlaczego nie mógł dołączyć do poległych? Nie poznać tej informacji? Dlaczego Madie go uratowała?
Właśnie, Madie.
- A co z... Byłem z taką dziewczyną. Też Strażniczką. Blondynka, złamała nogę i...
- Żyje, ale jest nieprzytomna. Lada dzień powinna się obudzić, tak jak ty.
Odetchnał z ulgą. Nie był ostatnim Strażnikiem w Fereldenie. Było ich aż dwoje. I cała Plaga do ogarnięcia.

- Nareszcie otworzyłaś oczy - usłyszała miękki głos. - Matka się ucieszy.
Madie leżała na łóżku, noga dalej ją bolała, ale nie było na niej bandaży albo usztywnienia. Poruszyła nią. Nie było źle.
Przed nią stała młoda, czarnowłosa kobieta. Spotkała ją przed Dołączeniem.
- Morrigan? - zapytała niepewnie Strażniczka. Kobieta kiwnęła. - Co się stało? Ostatnie, co pamiętam... To strzały.
Kobieta przekręciła smutno głowę.
- Ten wasz generał zbiegł. Zwyciężyły mroczne pomioty. Armia została pokonana. Król nie żyje.
Fergus, pomyślała Madeline. Jej brat pewnie też nie żył. Leżał gdzieś tam, pod Ostagarem. Pewnie sępy już go dopadły. Najpierw straciła bratanka, Gilmore'a, potem rodziców, a teraz jeszcze brat. Fantastyczny okres w moim życiu, chciała powiedzieć, ale milczała.
- Twój przyjaciel chyba chce się z tobą widzieć. Kiepsko zniósł te informacje - rzekła Morrigan po jednej, długiej minucie ciszy.
- Alistair? - zdziwiła się na moment, a potem w jej oczach rozbłyszła nadzieja. - Alistair żyje? W ogóle, jak się tu znaleźliśmy?
- Tak, ten tępy, podejrzliwy typek, który był tu wcześniej. Jest na dworze - wskazała na drzwi. - Co do odsieczy, to moja matka was uratowała.
Madeline się skrzywiła.
- Jak?
- Zmieniła się w ogromnego ptaka i porwała was, po jednym w każdy szpon. Moim zdaniem, bardziej opłacałoby się uratować króla. Byłby większy okup.
- Pochodzę ze szlachty - mruknęła Madie.
- A no to, mój błąd. - Morrigan uniosła ręce w obronnym geście. Strażniczka się uśmiechnęła.
- Dzięki za pomoc, Morrigan - powiedziała z wdzięcznością.
- Nie ma sprawy, choć większość zrobiła matka. Ze mnie kiepska uzdrawiaczka... Może wrócę do gotowania - po czym zajęła się garnkiem nad paleniskiem. Madeline zerwała się, nie zwracając uwagi na obolałe jeszcze ciało. Szybko się ubrała i wybiegła przed chatę. Alistair siedział na pieńku i ostrzył swój miecz. Gdy ją zobaczył, oniemiał.
Rzucił miecz i osełkę na bok, po czym podbiegł do Madeline i mocno ją objął. Wtuliła się w niego jak małe dziecko. Oboje tego potrzebowali, oboje byli sami na świecie i oboje byli w tym bagnie. Puścił ją po dłuższej chwili i odetchnął.
- Duncan nie żyje, wszyscy Strażnicy... Jak tylko dorwę Loghaina, to mnie popamięta. Podobno o to wszystko, o przegraną pod Ostagarem, oskarżył Szarą Straż! Że niby to my zdradziliśmy i zabiliśmy króla! Cholera, cały Ferelden na nas poluje! - prawie krzyczał. Potok słów wylewał się z jego ust. Madie pokazała mu dłonią, aby się uspokoił.
- Nie zapominaj, że Plaga trwa. To chyba w tej chwili nawet ważniejsze niż zdrada Loghaina.
Prawdę mówiąc, Madie czuła, że ma w dupie zdradę Loghaina, całą scenę polityczną Fereldenu, a nawet tą pieprzoną Plagę. Najchętniej to nabiłaby się na własny miecz, nawet jej brat już nie żył. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że tego jeszcze nie zrobiła, był siedzący w jej głowie głos ojca.
Nasza córka nie zginie w wyniku zdrady Howe'a. Przeżyje i zrobi coś dla świata.
I tylko to się teraz dla niej liczyło. Uratować cholerny świat przed cholerną Plagą. Reszta jej nie obchodziła.
- Stwórco, gdyby nie matka Morrigan, pewnie teraz byśmy nie rozmawiali.
- Nie mów o mnie tak, jakby mnie ty nie było, chłopcze - wtrąciła starucha, która nie wiedzieć skąd, pojawiła się obok.
- Przepraszam... - jąknął zaczerwieniony Alistair. - Ale jak mamy cię nazywać? Nie powiedziałaś, jak masz na imię.
- Imiona są ładne, ale mało ważne. Hasyndzi nazywają mnie Flemeth - przedstawiła się.
- A więc Wiedźma z Głuszy - upewniła się Madeline. Flemeth kiwnęła. - Co zrobimy z Plagą? Loghain to głupiec, nie da jej rady.
Właśnie wtedy, Wiedźma z Głuszy przypomniała im, o zadaniu, które mieli wykonać przed Dołączeniem, o traktatach, którę wiązały różne grupy ze Strażą obowiązkiem pomocy przy Pladze, o sztuce negocjacji i tym, czym bycie Strażnikiem jest naprawdę. Traktaty, za którymi tyle się nabiegali, które mieli za jakieś stare papiery, zmuszały elfy, magów i krasnoludy do walki.
- Może pomóc nam też arl Eamon - dodał Alistair. - To dobry człowiek, znam go. Nie przybył do Ostagaru, więc wciąż ma armię. A ty jesteś ze szlachty, może znasz kogoś, kto zdołałby nam pomóc.
- Tak, pewnie - mruknęła Madie, przypominając sobie o plotkach rozprowadzanych przez Howe'a, jakoby jej ojciec był zdrajcą. - Dziękujemy, Flemeth. Za wszystko.
Flemeth uśmiechnęła się ciepło, jak babcia, która uśmiecha się do wnuków.
- O nie, to ja wam dziękuję. W końcu to wy uratujecie świat. A zanim to nastąpi, chcę wam zaoferować jeszcze jedną rzecz.
- Matko! - zawołała Morrigan. - Zupa już kipi. Będziemy mieć dwóch gości na obiedzie czy nie?
Wiedźma na powrót stała się tajemnicza.
- Szarzy Strażnicy już odchodzą. A ty razem z nimi.
Cała trójka zagrzmiała razem jednym, głośnym "co?!". Strażnicy obejrzeli się niepewnie po Morrigan. Nie wyglądała na bardziej zadowoloną niż oni.
- Czy ja nie mam nic do powiedzenia? - krzyknęła.
- A całe życie tak rwałaś się do opuszczenia Głuszy - rzekła Flemeth z udawaną troską. - A jeśli chodzi o was - spojrzała na Straż - to potraktujcie to jako zapłatę za uratowanie życia.
Jeżeli Alistair chciał coś powiedzieć, a chciał na pewno, to zachował to dla siebie. Flemeth nie kryła satysfakcji, a jej córka kipiała ze złości. Tylko Madeline zachowała pokerową twarz.
- Powinniśmy się spakować i wyruszyć... Gdzieś.
Starucha odeszła, dając im nieco prywatności na obgadanie pewnych spraw, choć wszyscy wiedzieli, że słucha.
- Proponuję wioskę na północ stąd - rzuciła już spokojniejsza Morrigan. - Lothering, jest dość blisko, moglibyśmy się tam zorientować w sytuacji.
- Potrafisz gotować? - wymknęło się Alistairowi. Młodsza wiedźma zmierzyła go wzrokiem.
- Tak... Potrafię gotować. I znam też przepisy na jakieś piętnaście trucizn, które mogę przyrządzić z miejscowych składników. Tak a propos.
Madeline wzruszyła ramionami.
- Zbierajmy się. Komu w drogę, temu czas.