Teraźniejszość
- Ufam, że twoje wojska dotrą na czas? - zapytał Bryce Cousland swojego
przyjaciela, Rendona Howe'a.
- Mam nadzieję, że tak - westchnął. -
Przepraszam, za to opóżnienie, to wyłącznie moja wina. - Howe zwiesił głowę.
- Nie, nie - pocieszył go teryn Wysokoża. -
Pojawienie się mrocznych pomiotów wprowadziło chaos, prawda? Ledwie zdążyłem
otrzymać wezwanie od króla... - wziął głęboki wdech. - Najstarszego syna wyślę
teraz, my wyruszymy jutro, jak za dawnych lat. - Bryce się uśmiechnął.
- Prawda - zaśmiał się Howe - chociaż wtedy
obaj mnieliśmy mniej siwych włosów na skroniach i walczyliśmy przeciwko
Orlezjanom, a nie pomiotom.
- Przynajmniej zapach będzie podobny - zażartował
Cousland. Obejrzał się w stronę drzwi wejściowych i zobaczył swoją córkę. -
Wybacz, dziecinko, nie zauważyłem cię. Howe, pamiętasz moją córkę, Madeline?
Arl Amarantu skupił
na niej wzrok i się uśmiechnął.
- Widzę, że wyrosłaś na silną, młodą kobietę.
Dobrze cię widzieć, moja droga.
- I wzajemnie, arlu Howe. - Madie odwzajemniła
uśmiech i skinęła mu głową.
- Mój syn, Thomas, wypytywał o ciebie. Może
następnym razem powinienem zabrać go ze sobą - zaczął Rendon. Madie zmarszczyła
brwi.
- Thomas jest o kilka lat młodszy ode mnie. -
Madeline znała tego chłopaka, nie przepadała za nim, więc tym bardziej nie
chciała, aby ktokolwiek aranżował coś między nimi. Poza tym, od paru lat była z
Gilmore'em, nie chciała niczego psuć, nawet ojciec by to zrozumiał.
- Gdy będziecie starsi, różnica wieku
przestanie mieć aż takie znaczenie - kontynuował Howe. Couslandka nie wiedziała
jak dać mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana, nie obrażając go przy
tym.
- Wątpię, żeby to zrobiło na niej wrażenie -
przerwał Rendonowi, puszczając przy tym oczko do córki. - Moja mała dziewczynka
- niech jej Stwórca błogosławi - lubi mieć własne zdanie. - Madeline odetchnęła
z ulgą. - Tak czy inaczej, wezwałem cię tu nie bez powodu. Ponieważ ja i twój
brat wyjeżdżamy, zostawiam zamek pod twoją kuratelą.
Młoda kobieta skinęła
głową.
- Zrobię co w mojej mocy, ojcze.
- To poważne zadanie - głos Bryce'a zmienił
ton. - Proszę cię, byś wzięła na siebie dużą odpowiedzialność. Pozostawiam tu
tylko symboliczną ilość strażników, w regionie trzeba utrzymać spokój - mówiąc
to, położył jej rękę na ramieniu. - Wiesz co mówią o myszach, które zostawia
się bez nadzoru kota? - Madeline lekko się zaśmiała. Ojciec często tak mawiał,
gdy była dzieckiem. Jednak teraz już nim nie była. - Właśnie, musisz kogoś
poznać. Duncanie? - rzekł teryn odwracając się. Podszedł do nich człowiek -
wysoki i muskularny, z czarną brodą i czarnymi włosami związanymi w kucyk, o
ciemnej karnacji i ciemnych oczach. Na oko był po czterdziestce, może
pięćdziesiątce.
- Wasza lordowska mość, nie wspominałeś, że
obecny będzie Szary Strażnik... - powiedział oschle Howe, wyglądał na
zdenerwowanego.
- Duncan przybył niedawno, bez zapowiedzi -
wyjaśnił Bryce. - To jakiś problem?
Arl Amarantu zacisnął
dłonie w pięści, ale ojciec chyba tego nie zauważył.
- Nie - warknął. - Oczywiście, że nie. - Był
coraz bardziej opanowany. - Proszę o wybaczenie, po prostu jestem...
zaskoczony.
Duncan zmrużył oczy, z Howem coś było nie tak.
- Rzadko mamy przyjemność oglądać ich na
własne oczy, ale to prawda - przeniósł wzrok na Madie. - Dziecinko, mam
nadzieję, że brat Aldus wyjaśnił ci, kim są Szarzy Strażnicy?
- To zakon wojowników, którzy dawno temu
pokonali mroczne pomioty - rzekła, po czym spojrzała przejęta na Duncana. - O
Stwórco...
Duncan się zaśmiał.
- Gdyby nas nie
ostrzegli o groźbie ze strony pomiotów, połowa kraju mogłaby znaleźć się pod
ich panowaniem nim zdążylibyśmy zareagować. Duncan zajmuje sie poszukiwaniem
rekrutów, zanim razem z nami dołączy do pozostałych Strażników na południu.
Wydaje mi się, że ma na oku sir Gilmore'a. - W głowie Madie zapaliła się
czerwona lampka. Jak to? Gilmore ma być Szarym Strażnikiem? Dlaczego?
Cholera...
- Jeżeli mogę sobie pozwolić na śmiałość,
chciałbym zwrócić uwagę, że twoja córka również byłaby doskonałą kandydatką. -
A to niespodzianka. Najpierw Gilmore, teraz ja, ciekawa sytuacja... W sumie to
nie byłoby takie złe, rozmyślała Madeline.
- Choć byłby to wielki zaszczyt, to mówimy tu
o MOJEJ CÓRCE - powiedział stanowczo Bryce Cousland.
- Dobrze, ojcze. Rozumiem - powiedziała
pokornie.
Duncan pokiwał głową.
- Nie martw się. Chodź bardzo potrzebujemy
nowych rekrutów, nie będę naciskał. - W ten sposón zakończył temat.
Bryce Cousland się
skrzywił.
- Podczas mojej nieobecności dopilnuj, aby
Duncan dostał wszystko, o co poprosi.
Łącznie z rekrutami,
pomyślała Madie, ale nic nie powiedziała, tylko kiwnęła głową.
- Idź do Fergusa i poinformuj go, że wyruszy
dziś sam, ponieważ mamy opóźnienie.
Couslandka skłoniła
się i opuściła salę.
Strażnicy, pilnujący korytarzy i
różnych pomieszczeń uprzejmie ją witali. Było ich dużo mniej niż zwykle, sala
treningowa również opustoszała. Jakby z zamku uleciała dusza. Nagle usłyszała
zagłuszone szczekanie. Cholera, pomyślała Madeline.
- Tu jesteś! - zawołał sir Gilmore lekko
zdyszany. - Twoja matka kazała mi cię odszukać.
- Fajnie, że znów jesteś chłopcem na posyłki -
prychnęła młoda kobieta. Cieszyła się, że widzi swojego ukochanego, pomimo
zgiełku panującego w pałacu. Rycerz także nie wyruszał na południe.
- Nie wynajmujecie wystarczającej liczby
chłopców na posyłki - zażartował - ale nie o to chodzi. Twój pies wlazł do
spiżarni.
- Davon znów to robi? - zapytała zrezygnowana.
- Straszy służbę, a niania grozi, że odejdzie.
Sytuacja jest poważna.
- Niania nie odejdzie - powiedziała
lekceważąco. - Zajmowała się mną, gdy byłam mała. Za bardzo by za mną tęskniła
- dodała z wyższością.
- Ja bym nie tęsknił - odparł, po czym dostał
od towarzyszki kuksańca w bok. Zaśmiał się, przyciskając dłoń do bolącego
miejsca.
Przeszli razem kilkanaście metrów
korytarza, żeby po chwili stanąć przed drzwiami do kuchni.
- Panie przodem - powiedziała Madie z
szyderczym uśmiechem. Gilmore pokręcił głową i wszedł do pomieszczenia.
Wszędzie walały się worki, warzywa i ziarna pszenicy, w kącie stali skuleni
dwaj elfi służący, niania weszła na stół, po minie można było wnioskować, że
się wściekła.
- Madeline!
Dziewczyna jęknęła.
- Zabieraj stąd tego kundla, ale już! -
wrzeszczała w amoku. Madie prawie wyrwało się: "Dobrze, nianiu", ale
w odpowiednim momencie przypomniała sobie, że ma ponad dwadzieścia lat. Weszła
z Gilmorem do spichlerza, zastali tam Davona, który głośno szczekał do worka ze
zbożem.
- Co za bałagan... - skomentował Gilmore.
- Zaraza! Głupi psie! Uspókuj się! Co z tobą
się dzieje?
Pies rzucił się
worek, na co dwójka wojowników nie wiedziała, jak zareagować. Po chwili
szamotania z worem, mabari przyniósł w pysku wielkiego, szarego szczura. Oczy
Madeline się rozszerzyły, wyjęła z cholewy buta mały sztylet, Gilmore miał przy
sobie miecz. Ze szmacianych worków wyszedł tuzin obrzydliwych szczurów z
czerwonymi oczami, które głośno piszczały. Miały jakieś trzydzieści centymetrów
wysokości i pół metra długości. Dwójka młodych ludzi szybko zaczęła je dźgać
swoją broniom, zwierzęta mocno krwawiły, ochlapując ich, przy każdym rozcięciu
tętnicy. Nie zajęło im wiele czasu zabicie szkodników.
- Sukienka do wymiany - rzekła dziewczyna,
przyglądając się materiałowi.
- Przypomina mi to początki tych opowieści o
bohaterach, które kiedyś opowiadał mi dziadek.
- Niech zgadnę - uratowali świat - zakpiła,
podchodząc do psa.
- Oczywiście. Od tego są bohaterowie, o
których opowiadają dziadkowie - odpowiedział dumny. Madie przyjrzała sie
swojemu mabari. Davon patrzył jej chwilę w oczy, po czym polizał po całej
twarzy. Dziewczyna go odepchnęła, ale się zaśmiała.
- Dobra, dobra. Nie obrażam się - pocałowała
zwierzę w czubek wielkiego łba i wyszła ze spiżarni. Na zewnątrz czekała
niania.
- To ten pasożyt! Powinniście go uśpić! -
krzyczała staruszka. Couslandka się zdenerowała.
- Jedyne pasożyty tutaj, to szczury w twojej
kuchni! Davon je znalazł i chciał nas przed nimi ostrzec. Pozbyliśmy się ich -
z jego pomocą. - Niania nie wyglądąła na zadowoloną.
- Postaraj się, żeby ten kundel nie wchodził
tu więcej. - Pies skomlał. - Och, nie patrz na mnie tymi szczenięcymi oczami. -
Mabari dalej rozbrajał staruchę swoim urokiem. - No dobrze. Masz tu kawał
wieprzowiny. A teraz won.
Davon nie protestował, porwał kawał mięsa w
zęby i wyszedł za swoją panią.
Kuchnia była na uboczu, więc dookoła
nie było żadnych światków. Gilmore przyciągnął Madie do siebie i zaczął
namiętnie całować. Dziewczyna odwzajemniła pocałunki i wplotła dłonie w jego
rude włosy. Oddychali ciężko.
- Ostatnio w ogóle nie mamy dla siebie czasu -
szepnął rycerz, obejmując ją. Szlachcianka spojrzała mu głęboko w oczy i
uśmiechnęła się.
- A może dziś w nocy? - zaproponowała
lubieżnie. - Nikt nie zauważy. Poza tym moi rodzice niedługo wyjadą oboje.
Będziemy mieli jeszcze więcej nocy...
Twarz Gilmore'a się
rozjaśniła.
- Teraz mówisz do rzeczy, moja pani. - Wziął
jej dłoń i delikatnie pocałował, nie odrywając wzroku od jej twarzy. - Zatem do
wieczora - rzekł oddalając się. Couslandka zachichotała. Davon spojrzał na nią
zainteresowany, na co Madie skinęła głową w kierunku schodów na wyższe piętro.
Kiedy razem z psem tam dotarli, na
półpiętrze spotkali matkę, razem z panią Landra, jej elfią slużącą oraz synem -
Dairrenem. Miło wspominała chłopaka, zwłaszcza, gdy na ostatnim wiosennym
przyjęciu, musiała mu pomagać w zabraniu upitej pani Landry do jej pokoju.
Odkąd się poznali, Dairren zaczął trenować wojaczkę, miał jutro wyruszyć z
Bryce’em do Ostagaru. Zaprzyjaźnili się, chociaż początki ich znajomości miały
nieco inne podstawy. Kiedy Madie go przeprosiła za sytuację zaistniałą na
ślubie, chłopak nie wydawał się urażony. Okazało się, że mają wspólny język,
ale nie są sobie pisani. Już bardzo długo regularnie do siebie korespondowali.
Matka
jak zwykle była piękna i elegancka. Pani Landra i Eleonora Cousland były w
podobnym wieku, jednak to na Landrze czas odbił swoje piętno, gdyby nie siwe
włosy Eleonory, ciężko byłoby uwierzyć, że jest matką Fergusa i Madeline.
- A oto moja cudowna córka. Po widoku twojego
psa wnoszę, że sytuacja w kuchni została naprawiona? - zapytała matka, patrząc
pobłażliwie na Davona. -
- Właściwie to głowa niani ekspolodowała, a
Davon pożarł służbę – zażartowała Madie. Dairren nieznacznie się zaśmiał, a
matka pokręciła głową.
- Cóż, przynajmniej on jeden zjadł porząny
posiłek. – Uklękła i podrapała psa po głowie, na co radośnie zaszczekał. – Może
zostawił w kuchni coś, czym będę mogła nakarmić gość? – Wstała. – Pamiętasz
panią Landrę? Żonę banna Lorena?
- Wydaję mi się, że ostatnio widziałyśmy się
na wiosennym przyjęciu twojej matki – rzekła kobieta. Madie i Dairren spojrzeli
na siebie porozumiewawczo i delikatnie uśmiechnęli.
- Oczywiście. Dobrze móc znów panią zobaczyć –
powiedziała dziewczyna z szacunkiem i życzliwością godną Couslanda.
- Jesteś zanadto uprzejma. Z tego co pamiętam,
cały wieczór próbowałam cię przekonać do ożenku z moim synem.
- Dość nieskutecznie, jeśli mogę dodać –
skomentował chłopak. Pani Landra spojrzała na niego z czułością.
- Pamiętasz mojego syna, Dairrena? On również
nie założył rodziny.
- Nie słuchaj jej – wtrącił. – Dobrze znów cię
widzieć, moja pani. Jak zwykle wyglądasz olśniewająco.
- Pochlebca – odpowiedziała Madie. Wiedziała,
że Dairren udaje przed matką, że flirtuje z Madeliną. Nie raz w listach opowiadał
dziewczyni, w ktorej się zakochał, ale nie wie, jak powiedzieć rodzinie.
- A to moja dwórka, Iona. – Pani Landra
wskazała na piękną, blondwłosą elfkę, z niezwykłymi oczami. – Powiedz coś, moja
droga.
- To dla mnie wielki zaszczyt pani. Jesteś tak
piękna, jak opisuje twoja matka – powiedziała szczerze.
- Mówi to po tym, jaki widziała cie tłuczącą
osiłków na dziedzińcu, spoconą i rozczochraną – dodała matka.
- Co mogę rzec? Jestem ładna – stwierdziła
Madeline z wywyższającym uśmiechem.
- Sądzę, że powinnam udać się na spoczynek –
przerwała Landra. – Dairrenie, z tobą i Ioną zobaczę się przy kolacji.
- Być może udamy się do biblioteki – oznajmił
Dairren, choć mówił to bardziej do Madeline niż do swojej matki. Cała trójka
poszła w swoją stronę. Obie Cousladnki odprowadziły ich wzrokiem.
- Powinnaś pożegnać się z Fergusem, póki
jeszcze masz czas.
- Zostaniesz na zamku, kiedy ojciec i Fergus
odjadą? – zapytała córka.
- Tylko kilka dni. Potem udam się z panią
Landrą do jej włości, aby dotrzymać jej towarzystwa. Twój ojciec uważa, że moja
obecność tu, może nadszarpnąć twój autorytet – wyjaśniła Eleonora. Madeline
pokiwała głową na znak zrozumienia. – Dobrze, już się bałam, że perspektywa
zarządzania całym zamkiem w pojedynkę przerazi moją małą dziewczynkę.
- Nie jestem już taka mała – zaprotestowała
Madie, po czym zrozumiała, że rzeczywiście zabrzmiała trochę dziecinnie.
Eleonora się wzruszyła.
- Wiem. Ledwo się obejrzałam, a już dorosłaś.
Ale to nie znaczy, że musi mi się to podobać. Kocham cię, córeczko.
- Ja też cię kocham – zakończyła Madeline i
poszła. Do biblioteki.
Dairren czytał jakąś książkę, nieco
dalej siedziała Iona, pisząca list. Gdy chłopak zobaczył swoją przyjaciółkę
wchodzącą do czytelni, od razu się rozpromienił i wstał. Madeline wesoło
skoczyła mu na szyję i mocno wyściskała.
- Dobrze cię widzieć, Madie – rzekł i
pocałował ją w policzek. Dziewczyna zachichotała i odsunęła się na długość
ramienia. – Powiedz mi, moja droga, do kogo należy ta wspaniała kolekcja
książek?
Madeline została na chwilę zbita z
tropu.
- Eee... No ten... Do dziadka. Chyba. Chyba
był uczonym, czy coś.
Dairren się zaśmiał.
- Spokojnie, nie wysilaj się. Jesteś
inteligentna, ale nie masz głowy do pamiętania takich rzeczy. – Madeline
pomyślała o swoim dzienniczku, w którym zapisywała co istotniejsze informacje
albo co ma do zrobienia. Zdawała sobie sprawę, że ma słabą pamięć. – Chciałbym
być uczonym, jak twój dziadek, ale mój ojciec nigdy by się nie zgodził.
- Wciąż nie wierzę, że zrobił z ciebie wojaka
– parsknęła Madeline. – Te patyczki zamiast rąk. Jak ty trzymasz miecz?
- Nie pytaj – odpowiedział, nie wydając się
być urażonym. – Mam być pomocnikiem twojego ojca. Coś w stylu giermka.
- Mój ojciec ma zatem przesrane – stwierdziła
z powagą Madeline.
- No ma. – Dairren zmienił temat. – W ogóle
jestem zdziwiony, że nie wyruszasz na południe z bratem i ojcem. Powiesz,
dlaczego?
- Mam obowiązki na zamku.
- No tak, macie duży zamek. Bardzo duży. Nasza
posiadłość w porównaniu z nim to biedna chatka. Mam nadzieję, że jakoś
przysłużę się twojemu ojcu – westchnął. – Pod jego wodzą i tak mogę osiągnąć
więcej niż w bannorze... Poza tym to wielki zaszczyt i takie tam. Zero presji.
- Będziesz walczył?
Dairren się skrzywił.
- No będę, chociaż niezbyt się z tego cieszę.
Pomioty – wzdrygnął się. – Ej, to prawda, że na zamku jest Szary Strażnik?
Madeline kiwnęła głową.
- Nieźle. Chciałbym być jednym z nich. Być
bohaterem, żeby opiewali mnie w pieśniach, niszczyć zło...
- Umieć walczyć – wtrąciła Madie.
- Ty zawsze niszczysz mi marzenia – odparł z
udawanym wyrzutem. – W ogóle wiesz co słyszałem? Ludzie mówią, że masz większe
szanse zostać następcą terynu niż Fergus.
- Fergus jest starszy. Fergus ma żonę. Fergus
ma dziedzica. Chyba bannowie bardzo nie lubią mojego brata, skoro tak twierdzą.
- No i jeszcze, że twój ród nigdy nie był tak
potężny jak teraz. I że twój ojciec powinien być królem zamiast Cailana. Wydaje
mi się jednak, że to przez bezgraniczne uwilebienie lorda Couslanda.
- A ty jak zwykle, nie masz co robić. Lepiej
opowiedz o tej swojej dziewczynie. Jak jej tam? Patia?
- Petra – poprawił. – W porządku, chociaż ta
rozłąka nie jest najlepsza. W Kręgu strasznie ją męczą.
- Co? – Madeline była zszkowana. – W Kręgu?
Żartujesz.
Dairren pokręcił głową. Ich związek
musiał być bardzo ciężki, magowie nie mogą wychodzić z wieży, magowie nie mogą
kochać, a Dairren powinien orzenić się z kimś kto da jakiś profit jego rodowi –
czyli na pewno nie czarodziejką.
- Cóż, po tej wojnie może będziecie mieć okazję
się zobaczyć.
- Być może pozwolą jej udać się do Ostagaru.
Magowie też mają tam być... – westchnął z nadzieją.
Fergus kucał przed swoim małym
synkiem. Orenia trzymała rękę na ramieniu męża i z czułością przyglądała się
pożegnaniu ojca z synem. Najstarszy syn Couslandow jak zwykle był zabawny i
sprawiał, że Oren wierzył, że wyjazd ojca to tylko wesoła przygoda, która
kiedyś stanie sie bajką na dobranoc.
- Przywieziesz mi miecza, tato? – zapytał podekscytowany
Oren.
- Mówi się „miecz”, synu. I oczywiście, że
dostaniesz największy, jaki uda mi się znaleźć!
- Mam nadzieję, że zwycięstwo jest tak pewne
jak mówisz. Moje serce jest... Niespokojne – rzekła zaniepokojona Orenia.
Fergus wstał i ją objął.
- Nie strasz chłopaka, kochanie. Wszystko
będzie dobrze. – Fergus zauważył wchodzącą Madeline. – A oto i moja siostra!
Popatrz, przyszła, żeby mnie odprowadzić.
- Żaden pomiot nie jest w stanie pokonać
Fergusa! – krzyknęła pokrzepiająco do Orena. – Tylko jego siostra – dodała z
szyderczym uśmiechem. Brat przewrócił oczami.
- Słyszałaś, że na zamku jest Szary Strażnik?
– zapytał starszy Cousland.
- Naprawdę?! Przyleciał na gryfie?! – zapytał
zaintrygowany chłopczyk.
- Cicho, Oren. Gryfy istnieją tylko w
opowieściach – upomniała go matka.
- Ponoć zajmuje się werbunkiem. Zainteresował
się Gilmore’em – rzekła Madeline.
- Jak wy dwoje bez siebie przeżyjecie? –
zapytał złośliwie siostrę, na co dziewczyna się skrzywiła, a Orenia głośno
zaśmiała. – Ja na miejscu Strażnika prędzej wybrałbym ciebie. Nie, żeby ojciec
się zgodził. Tak tylko mówię.
- Przynoszę wieści – zmieniła temat – ojciec
chce, żebyś wyruszył bez niego.
- A więc ludzie arla na prawdę się spóźniają.
Można odnieść wrażenie, że maszerują tyłem. No cóż – przeciągnął się - trzeba
ruszać. Zostało jeszcze tyyyle mrocznych pomiotów, którym trzeba odrąbać łeb.
Żegnaj kochana – pocałował Orenię – zobaczymy się wkrótce. – Objął Madeline.
Nagle do pokoju wszedł Bryce i Eleonora Cousland.
- Mam nadzieję, mój chłopcze, że planowałeś na
nas zaczekać? – zapytał retorycznie ojciec.
- Życzę ci szczęścia, synu – powiedziała
zasmucona matka.
- Dobra tarcza bardziej by się przydała –
skomentowała Madeline.
- Stwórco, wspomagaj nas wszystkich. Broń
naszych synów, mężów i ojców. Sprowadź ich bezpiecznie z powrotem do domu –
modliła się Orenia.
- A przy okazji daj nam wina i dziewek! –
zaśmiał się Fergus, lecz gdy żona spojrzała na niego wilkiem, dodał – Dla
naszych żołnierzy, oczywiście.
- Dziewek? Małych drzew w lesie? – zapytał
zagubiony Oren.
- Dziewka to kobieta, która podaje piwo w
karczmie. Albo sama dużo tego piwa wypija – wyjaśnił lord Cousland.
- Bryce! Na Stwórcę! – obruszyła się matka. -
Jakbym mieszkała z parą niedojrzałych chłopców! Na szczęście mam też córkę.
Madeline głośno beknęła. Wszyscy
zwrócili ku niej wzrok.
- Przepraszam. – Fergus zaczął się doniośle
śmiać, a Eleonora załamała ręce.
- Dbaj o naszą kochaną matkę, siostrzyczko.
- Och, idźże już.
- Starczy, starczy. Lepiej idź już spać. Jutro
czeka cię ciężki dzień – pogonił córkę Bryce. Fergus tylko wyszczerzył zęby.
- Miłego marszu. Na zimnie – dodała Madie.
- Hej ciociu! – zawołał Oren nim wyszła. – To
prawda, że będziesz się zajmować mną i mamą, gdy tata pojedzie?
- Nie lubię jak mnie tak nazywasz...
- Ale jak mam cię nazywać? Przecież jesteś
moją ciocią!
- Twoja ciocia chyba uważa, że ją to postarza
– wytłumaczyła mu Orenia.
- Ale przecież jest stara – stwierdził
chłopiec. – Znaczy nie aż tak, jak ty, mamo.
Orenia się skrzywiła.
- To przez ciebie, Fergusie – rzekła mu żona.
- Co? – obruszył się. – Ja nic nie
powiedziałem.
- Nauczysz mnie walczyć mieczem? Żebym mógł
walczyć ze złem! – zaczął machać ręką, udając, że ma w niej broń. – A masz,
straszliwy króliku! Mroczne pomioty boją się mojego wielkiego miecza
prawdowatości! – Madie nie była pewna czy zrozumiała, co oznacza „prawdowatość.
Orenia to zauważyła i szybko wyjaśniła.
- Uczymy go, żeby zawsze mówił prawdę.
- Spokojnie, synu. Obiecuję, że gdy wrócę, od
razu zajmiesz się nauką posługiwania się mieczem.
Jeszcze raz rodzeństwo objęło się na
pożegnanie i Madeline udała się do swojego pokoju.
Kiedy Madeline była już umyta i
przebrana, rozległo się pukanie do drzwi. Davon szybko zareagował, podniósł
się, ale Madie kazała mu być cicho, nim zaszczekał. Otworzyła drzwi i ujrzała w
nich spiętego Gilmore’a. Szybko wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz. Na
plecach wciąż miał miecz i tarczę.
- Ludzie cały czas chodzą po korytarzach. Twój
brat jeszcze nie wymaszerował. Zaraz chyba skończą – tłumaczył. – A zresztą,
nie po to tu przyszedłem, żeby ględzić o wymarszu. – Zdjął tarczę i pas z
mieczem. Zaczął powoli zdejmować zbroję, cały czas patrząc ukochanej w oczy.
- Nie dajesz dojść dowódcy do słowa, ale
przynajmniej wiesz, co ma na myśli.
Kiedy zdjął całą zbroję, wziął
Madeline w ramiona i pocałował. A potem było tylko ciekawiej.