piątek, 6 maja 2016

Bohaterka Fereldenu - rozdział 11

    Ruiny Ostagaru zapierały dech w piersi. To, co Duncan opowiadał o twierdzy było niczym, w porównaniu z tym, jak wyglądała w rzeczywistości. Wielki, szary budynek otoczony lasem prezentował się wspaniale. Jego pierwotnym przeznaczeniem była obrona północnych nizin przed Dzikimi, teraz stał się pierwszą i ostatnią linią obrony przed Mrocznymi Pomiotami.
    Dookoła stacjonowały patrole wojskowe, wszędzie stali strażnicy, dym z ognisk zobaczyła już kilka kilometrów wcześniej. Możliwe, że na terenie Ostagaru zebrały się prawie wszystkie dostępne wojska Fereldenu. W tym wojsko z Wysokoża.
    Madeline, Duncan i Davon szli przed siebie spokojnym krokiem. Na ich drodze pojawił się wysoki mężczyzna w złocistej zbroi z kilkoma strażnikami u boku. Mężczyzna miał jasną karnację, długie, blond włosy, spięte niedbale z tyłu głowy i brązowe, ciepłe oczy. Emanował pewnością siebie. Był bardzo młody, Couslandka obstawiała, że jest w jej wieku.
    - Hej, Duncanie! - zawołał wesoło.
    Duncan uniósł brwi ze zdziwienia.
    - Król Cailan? - A zatem to sam król, pomyślała Madie. - Nie spodziewałem się...
    - Królewskiego powitania? A już się bałem, że stracisz całą zabawę! - brzmiał tak beztrosko, jakby zapomniał, że jest w trakcie wojny z kreaturami, które niegdyś zniszczyły prawie cały kontynent.
    - Nigdy bym do tego nie dopuścił, wasza wysokość - odparł uprzejmie Duncan.
    Cailan zatarł tylko dłonie.
    - A więc wielki Duncan będzie ze mną walczył w bitwie. Znakomicie! Słyszałem, że znalazłeś nową rekrutkę. - Spojrzał na Madeline i mimowolnie się uśmiechnął. Dziewczyna obserwowała całą rozmowę, w nadziei, że król nie będzie jej do tego mieszał. Myliła się. - Zakładam, że to właśnie ona.
    Duncan odchrząknął, widząc minę rekrutki. Niezbyt zadowoloną.
    - Pozwól, wasza wysokość, że was sobie przedstawię...
    - Nie ma takiej potrzeby! - przerwał mu Cailan. - Wiem, kim jesteś, moja droga - mówiąc, podszedł do niej bliżej, ujął jej dłoń i pocałował jej wierzch. - Madeline Cousland, córka Bryce'a Couslanda. Żałuję, że nie było dane poznać się nam wcześniej.
    Madeline stała niewzryszona. Na dźwięk imienia jej ojca, przypomniała sobie, dlaczego tu jest.
    - Nie wiesz, wasza wysokość, że mój ojciec nie żyje?
    Cailan wyprostował się, wyglądał na zaskoczonego. Zmarszczył czoło, obejrzał się, to na Duncana, to na Madie.
    - Zamordowany - dodała. - Przez Rendona Howe'a. Zabił także wszystkich, którzy mieszkali na zamku, w tym moją matkę, bratową i bratanka. - Jej głos był zimny, pełen nienawiści i pogardy dla Howe'a. Miała wielką nadzieję, że zdoła przekonać króla do najgorszej z możliwych kar dla tego człowieka.
    - Duncanie, jak to? - Cailan zwrócił się do Szarego Strażnika.
    - To prawda, ledwie udało nam się uciec. Też byśmy zginęli, a arl naopowiadałby ci jakichś bajeczek.
    - To niedopuszczalne! - warknął król. - I on myślał, że zdrada ujdzie mu na sucho?! - spojrzał na Couslandkę. - Moja pani, obiecuję, że gdy to się skończy, Howe'a spotka to, na co zasługuje.
    - Dziękuję, wasza wysokość - odparła i szczerze się uśmiechnęła.
    - Pewnie chcesz porozmawić z bratem, ale w tej chwili Fergus jest na zwiadzie w Głuszy, nie wiem, kiedy wróci.
    Madeline natychmiast posmutniała.
    - Nie spieszy mi się, żeby mu o tym opowiadać.
    - Rozumiem. W tej chwili nie mogę zrobić nic więcej, ale może wyładujesz swój gniew na mrocznych pomiotach - zażartował król.
    - Ta... Wyobrażę sobie, że każdy z nich to Howe... Wydaję mi się, że wygramy tę bitwę - dodała z typowym dla niej urokiem.
    Król głośno się zaśmiał, Duncan tylko uśmiechnął. Nie sam żart go cieszył, co fakt, że dziewczyna przestała być apatyczna chyba na dobre. Przekazał królowi jeszcze kilka wieści od arla Eamona, którego wojsko miało przybyć w ciągu tygodnia. Cailan uważał, że to, co dzieje się dookoła nie jest Plagą, bo pomimo licznych grup pomiotów, nie trafili na ślad arcydemona. Opowiedział, jak pragnąłby wspaniałej walki rodem z pieśni i legend, przy czym dostał... to. Gdy skończył entuzjazmować się walką, powiedział, że czas mu nagli słuchać wykładów na temat taktyki i udał się w swoją stronę.
    Madeline patrzyła zanim przez chwilę z niekłamanym zażenowaniem.
    - Chyba mu się podobam - rzekła zniesmaczona, po czym przeniosła wzrok na Duncana i się zaśmiała.
    - Niewątpliwie. Przynajmniej możesz mieć pewność, że spełni twoją prośbę.
    - Mhm - wywróciła oczami. - Jeżeli pozwoli mi go ściąć własnoręcznie, to mogę nawet iść z nim do łóżka.
    Duncan pokręcił głową z dezaprobatą.
    - Wydaje się bardzo pewny, co do wygranej.
    Szary Strażnik westchnął.
    - A ty taki pewny nie jesteś.
    Duncan wskazał Madeline most, po którym musieli przejść, by dostać się do obozu. Oboje na niego weszli.
    - Mam przeczucie, że za tym wszystkim stoi jakiś arcydemon. Powinniśmy poczekać na posiłki z Orlais, ale one przybędą za wiele dni, zbyt wiele...
    - By królowi chciało się czekać na wspaniałą walkę jak z pieśni i legend? - dokończyła Madie.
    - Tak - zaśmiał się Duncan - król nie jest cierpliwy. W związku z tym, nas też goni czas, musimy jak najszybciej przystąpić do Rytuału Dołączenia - Strażnik podrapał się po czole. - Znajdź Alistaira, to drugi Szary Strażnik obecny teraz o obozie, wyjaśni ci resztę. Poza tobą jest jeszcze dwóch rekrutów. Ja mam kilka spraw do załatwienia i... - spojrzał na Davona, stojącego grzecznie u boku swojej pani. - Zabiorę twojego psa do psiarza, żeby podał mu niezbędne leki. Jeżeli nałyka się krwi pomiotów beż przygotowania, może się... pochorować.
    Madeline zmarszczyła brwi, przez moment zastanawiała się, co Duncan rozumie przez "pochorować". Koniec końców wzruszyła tylko ramionami.
    - Słyszałeś Duncana - mówiła do mabari. - Masz go słuchać pod moją nieobecność, rozumiesz?
    Zwierze radośnie zaszczekało. Ten dźwięk wywołał na twarzy Madie szeroki uśmiech.
    - No, to zachowuj się i nikogo nie gryź! - poklepała go po głowie i poszła w stronę obozu.

    - Masz jakieś ostatnie życzenie? Życie jest krótkie. Jutro ta piękna twarzyczka może być ozdobą jakiejś włóczni pomiotów. Czy to wściekłe spojrzenie mam potraktować jako odmowę? No cóż.
    Madeline przyglądała się mężczyźnie z łukiem na plecach, rozmawiającym z ładną żołnierką. Niezbyt zachwyconą jego obecnością. Couslandka zastanawiała się, czy owy mężczyzna zostanie spoliczkowany. Do tego jednak nie doszło. Ładna żołnierka odeszła z obrzydzeniem na twarzy, a człowiek z łukiem usiadł na ziemi i przejechał dłonią po ciemnych, krótko przystrzyżonych włosach.
    - Zero taktu, zero klasy, zero czegokolwiek dobrego - powiedziała do niego Madie. Mężczyzna spojrzał na nią z dołu, był przybity tym, że żołnierka go odrzuciła, ale mimo to uśmiechnął się do Madeline.
    - Cóż zrobić? Wojna, pomioty, a ja mam jeszcze brać udział w jakimś popieprzonym Rytuale Dołączenia. Moja wina, że chciałem ostatni raz zakosztować kobiecego ciała? - ciemnowłosy oparł się o kamień leżący za nim i westchnął. - Takie życie złodzieja.
    Madeline słyszała, że Strażnicy często werbują ludzi skazanych za przestępstwa, jeżeli im jakoś zaimponowali, zanim dali się złapać. Dziewczyna usiadła koło niego i oparła się na tym samym kamieniu.
    - Jeżeli masz przy sobie jakiś mocniejszy trunek to kobieta dotrzyma ci przez jakiś czas towarzystwa.
    - A potem? - zapytał wyjmując butelkę brandy i podając ją dziewczynie.
    - A potem pójdzie szukać Alistaira, żeby powiedział jej, o co dokładnie chodzi w tym Rytuale - powiedziała i wzięła łyk. Alkohol palił ją w gardle.
    - Więc to ty jesteś ostatnim rekrutem - wziął od niej butelkę i się napił. - Szczerze, nie jesteś tym, kim się spodziewałem.
    - Kogóż się zatem spodziewałeś? - przejęła brandy. - Źrebca?
    Mężczyzna zaśmiał się.
    - Ja i pan rycerz zakładaliśmy się, kim będzie ostatni rekrut. Żaden z nas nie pomyślał, że będziesz kobietą - napił się - a przynajmniej nie, że taką ładną.
    - Nawet nie próbuj - kiwnęła mu groźnie palem i pociągnęła łyk. Zrozumiała właśnie, że siedzi na środku drogi w obozie wojska i pije alkohol z nieznajomym jej mężczyzną. Miała to gdzieś.
    - Jestem Daveth - podał jej rękę. Dziewczyna spojrzała najpierw na nią, a później na Davetha. - No proszę, nie ugryzę.
    - Madeline - uścisnęła jego dłoń. - Wybacz, ostatnio mam trudny czas.
    - Ma się rozumieć. Widzę, że cię to męczy, więc jeżeli chcesz, to możesz mi o tym opowiedzieć. Chociaż nie naciskam.
    - Dziękuję, ale nie - pociągnęła łyk i się zakrztusiła. - Chyba mi wystarczy, na tym całym Dołączeniu przydałoby się być trzeźwym.
    - Dużo i tak nie zostało - Daveth zerknął do butelki, wypił resztkę i odstawił butelkę za kamień. - Nikt nie zauważy - puścił oczko do Madie, a ta się zaśmiała. - W sumie to fajna z ciebie osoba. Jeżeli oboje zostaniemy Strażnikami, to służenie z tobą nie będzie złe. A przy okazji Strażników, w nocy podsłuchałem, jak gadają o tym, żeby wysłać nas do Głuszy. - Madeline nie reagowała. - No wiesz, Głusza, kanibale, dzikie zwierzęta, Chasyndzi, a na dokładkę mroczne pomioty. Nie mów, że to cię nie rusza.
    - Przyjacielu, po mojej ostatniej przygodzie w Wysokożu, mało co mnie rusza.
    - No, no. Zatem może jednak cię przycisnę, żebyś mi opowiedziała.
    - Na pewno nie teraz. Zasiedziałam się - wstała. - Muszę iść poznać tego całego Alistaira.
    - Nie jest nawet w połowie tak przystojny jak ja!
    Madeline się zaśmiała.
    - Już ja to ocenię. Po bitwie wszystko ci ładnie opowiem. Aha, postaraj się zdobyć jakiś lepszy alkohol, bo to smakuje jak szczyny krasnoluda.
    Daveth pokiwał głową.
    - Trzymam cię za słowo, Madie.

    W Ostagarze poza zwykłymi żołnierzami, kręciło się mnóstwo polityków i ku zdziwieniu Madie - magów. Nie sądziła, że wychodzą z Wieży Kręgu, a tu proszę, przybyli na dalekie południe. Couslandce udało się zamienić kilka słów z Wynne, starszą zaklinaczką, która niespecjalnie paliła się do walki, ani niespecjalnie polubiła Madie. Dziewczyna wolała nie wszczynać niepotrzebnego sporu. Popytała, gdzie może znajdować się Alistair i tak trafiła na kłótnię Strażnika z magiem. Nie chciała się w nią otwarcie mieszać, oparła się o jedną z rozpadających się ścian twierdzy i przysłuchiwała z pewnej odległości.
    - O co chodzi tym razem? Czy Szara Straż nie otrzymała dostatecznej pomocy? - mag był śniady, wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat, nosił długą, powłóczystą szatę. Brzmiał, jakby był zirytowany.
    - Przynoszę wiadomość od Wielebnej Matki, pragnie się z tobą spotkać - przed magiem stał wysoki, blondwłosy mężczyzna, z lekkim zarostem na twarzy. Miał brązowe oczy i prosty nos. Mógł być najwyżej kilka lat starszy, może w wieku Fergusa. To musiał być Alistair.
    - Nie obchodzi mnie, czego "pragnie" Jej Świątobliwość. Powiedz jej, że jestem zajęty, pomagam Szarej Straży!
    - To co, miała napisać do ciebie list? - powiedział kpiąco Alistair.
    - Przekaż jej, że nie pozwolę, by mnie w ten sposób nękano.
    - No tak, bo to ja nękam ciebie, dostarczając ci wiadomość - wywrócił oczami i skrzyżował ręce na piersi.
    - Twoja gadanina nie przynosi ci zaszczytu - mag był na skraju wytrzymałości.
    - O nie, a już myślałem, że tak dobrze sie dogadujemy. Chciałem nawet nadać twoje imię mojemu dziecku. Temu zrzędliwemu.
    - Dosyć, porozmawiam z tą kobietą. Z drogi, głupcze! - Mag potrącił go ramieniem i wyszedł z tej części budynku. Alistair odetchnął. Zauważył Madie, czekającą na jego uwagę, więc podszedł.
    - Wiesz, jedyną dobrą stroną Plagi jest to, że jednoczy tych, którzy muszą się z nią zmagać - zagadnął.
    - Chyba wiem, co masz na myśli - odparła Madeline.
    - Jak na zabawie, moglibyśmy wszyscy stanąć w kółeczku i złapać się za ręce, to by dało pomiotom do myślenia... Nie jesteś chyba kolejnym magiem?
    - A zepsułoby ci to dzień? - zakręciła kokieteryjnie pasemko włosów na palcu.
    - Nie... - na ułamek sekundy się zaciął. - Ale lubię mieć świadomość, jakie jest prawdopodobieństwo, że zostanę zamieniony w ropuchę - otrząsnął się i dodał, jakby nigdy nic.
    Madie spojrzała mu w oczy.
    - O co właściwie poszło?
    Alistair odchrząknął.
    - Z magiem? Król prosił magów, aby pomogli w bitwie, na co Zakon nie zareagował zbyt przychylnie. Uwielbiają sobie wzajemnie dogryzać. Wielebna Matka chciała temu magowi ubliżyć, przez co postawiła mnie w niezręczniej sytuacji, bo sam niegdyś byłem templariuszem.
    - Faktycznie, niezręcznie - skwitowała. - Jestem Madeline.
    - A ja Alistair... Czekaj, Madeline? Ta rekrutka, która przyjechała z Duncanem z Wysokoża? Wybacz, że cię nie poznałem. W listach Duncana wydawałaś się być - szukał słowa - inna.
    - Cóż, Alistairze, może Duncan nie potrafi opisywać ludzi, a może to przez to, że jestem odrobinę nietrzeźwa.
    Alistair się zaśmiał i pokręcił głową.
    - Nie miej mi za złe, poznałam po drodze Davetha, no i trzeba było jakoś konwersację wywołać.
    - Tego złodzieja? Klei się do każdej kobiety, jaką zobaczy.
    - Zauważyłam.
    - Wiesz, uświadomiłem sobie właśnie, że niewiele kobiet wstępuje do Szarej Straży. Dziwna sprawa, nie?
    - Może jesteśmy dla was zbyt inteligentne? - odpowiedziała szelmowsko Madie.
    - Może. - Alistair nie dał za wygraną. - Tylko w jakim świetle to stawia ciebie?
    - O nie - Madie wykrzywiła usta w podkówkę - a więc jesteś jednym z chłopaków.
    - Jakie to smutne, prawda? - uśmiechnął się łobuzersko.
    Madeline zachichotała cicho, jak onieśmielone dziewczę, czego zaraz się powstydziła, gdy zobaczyła, jak Strażnik na nią spojrzał.
    - Dobrze, panie Szary Templariuszu, masz mnie przygotować do rytuału, wyjaśnić to i owo.
    - W porządku, przejdziemy się do obozu Straży, po drodze ci wszystko wyjaśnię.

    W Głuszy Korcari było bardzo zimno i wilgotno. Daveth się nie mylił, Duncan kazał rekrutom i Alisterowi udać się do dziczy, aby zdobyć krew pomiotów potrzebną do Rytuału i dawne zwoje Szarej Straży, które zobowiązywały niektórych do pomocy w razie Plagi. Tak naprawdę, było to raczej zadanie Alistaira, które wykonywał przy okazji pilnowania dzieciaków bawiących się w spuszczanie krwi z potworów.
    A były to przerażające potwory. Alistair wcześniej opowiedział Couslandce, jak straszne są pomioty. Faktycznie, nie była na to przygotowana. Niskie stwory, zwane genlokami, miały szerokie usta wypełnione masą ostrych zębów, oczy miały całkiem ciemne jak smoła, były łyse i miały pożółkłą skórę. Śmierdziały zgnilizną i krwią. Łapy, w których dzierżyły broń kończyły się brązowoczarnymi szponami. Walczyły zwinnie i umiejętnie, jeden nawet ranił sir Jory'ego, trzeciego z rekrutów.
    Hurloki różniły się od genloków tym, że budową ciała bardziej przypominały ludzi, byli wysocy i umięśnieni. Jeden z nich nawet posługiwał się magią. Alistair później wyjaśnił, że to tak zwany emisariusz.
    Walka z bestiami była bardzo męcząca, ale satysfakcja, która towarzyszyła zabijaniu pomiotów wynagradzała wysiłek. Najciężej było dostać się do wieży, w której podobno miały być traktaty Strażników. Została otoczona tuzinem hurloków, niektóre miały łuki, przez co dostanie się na górę było prawie niewykonalne. Daveth wymyślił, aby zajść ich z drugiej strony. Razem z Madeline wycofali się w stronę lasu i obeszli wzgórze, na którym stała wieża. Zakradli się od tyłu i wtedy złodziej zrobił coś niespodziewanego. Wyjął z plecaka bombę własnej roboty i rzucił nią w łuczników. Prawie wszyscy padli, wtedy Alistair i Jory mogli zaatakować wojowników. Daveth poderżnął gardło hurlokowi, który stał tuż przed nim, Madie wyjęła sztylety i ruszyła naprzód. Jeden z łuczników się ostał i strzelił do dziewczyny. Strzała drasnęła jej ramię, przez co głośno syknęła, wyjęła z cholewy buta nóż i rzuciła nim w łucznika, trafiając w głowę.
    Kiedy ostatni pomiot padł, zaczęli przeglądać rzeczy stworów. Miały broń lepszą niż poprzednie, co zaniepokoiło Alistaira. Madie przyglądała się swojej ranie, nie była głęboka, ale zostawi brzydką bliznę. Daveth do niej podszedł.
    - Powinnaś bardziej uważać - skomentował i zaczął grzebać w plecaku. Wyjął z niego mały słoik z kleistą mazią w środku i nałożył ją na ranę dziewczyny. - Przynajmniej twoje śliczne ramionka będą dalej nieskalane - powiedział i odszedł.
    Krew znajdowała się w fiolkach, wystarczyło znaleźć traktaty i wracać do Ostagaru. Wszystko wydawało się proste, dopóki skrzynia, na której widniał gryf, symbol Straży, nie okazała się być pusta.
    Alistair przeklął pod nosem, zaczął drapać się po głowie. Madeline też nie wiedziała, co teraz.
    - No, no, no... - rozległ się dokoła kobiecy głos. - Kogo tu mamy... Tak sobie myślę, czy nie jesteście sępami rozgrzebującymi ciało ofiary, której kości już dawno ogryziono. - Po zniszczonych schodach zeszła młoda kobieta, bardzo blada, z żółtawymi oczami i brązowymi ustami. Czarne włosy miała wysoko spięte w kok, na plecach wisiał jej czarny kostur. Ubrana była w spódnicę z czarnych piór i purpurową bluzkę, która niewiele zakrywała. - A może jesteście intruzami?
    - Nie odpowiadajcie - zaczał Alistair - wygląda mi na Chasyndkę. W pobliżu może być reszta.
    - Boicie się, że napadną was barbarzyńcy? - machnęła rękami.
    - Nie lubimy napadów - warknął Szary Strażnik.
    - Mówię wam, to wiedźma, prawdziwa wiedźma z Głuszy - powiedział przerażony Daveth.
    Kobieta przyjrzała się twarzom rekrutów i zatrzymała się na Madeline.
    - Ty tam. Kobiety nie boją się jak mali chłopcy. Zdradź mi swe imię, a ja ci zdradzę moje.
    Madie zachowała kamienną twarz, nie bała się jej, tak jak pozostali.
    - Nazywam się Madeline.
    - A ty możesz mówić mi Morrigan, jeżeli chcesz - była spokojna, wręcz uprzejma. - A teraz pozwólcie, że odgadnę wasze zamiary. Szukaliście w tej skrzyni czegoś, czego już tam nie ma.
    - Nie ma?! Ukradłaś je, ty, wstrętna, podstępna wiedźmo - powiedział zdenerwowany Alistair.
    Morrigan wywróciła oczami.
    - Co za elokwencja. Jak można okraść zmarłych?
    - Najwyraźniej można - Alistair się uspokoił. - Te dokumenty są własnością Szarej Straży i radzę ci je oddać.
    - Nie zrobię tego, ponieważ to nie ja je zabrałam.
    - Zatem kto? - zapytała Madie.
    - Prawdę mówiąc, zrobiła to moja matka.
    Couslandka spojrzała na Alistaira, który sam nie wiedział, co w obecnej sytuacji zrobić. Westchnęła.
    - Zaprowadzisz nas do niej?
    - To rozsądna prośba - uśmiechnęła się. - Podobasz mi się. To niedaleko, chodźmy.

    Matką Morrigan okazała się być staruszka, mądrzejsza niż mogła się wydać w pierwszej chwili. Oddała traktaty bez dłuższych namów, przy czym ostrzegła, że tej Plagi nie należy bagatelizować.  A potem kazała Morrigan ich odprowadzić do Ostagaru. Od tak. Nikt nie chciał o tym rozmawiać. Po prostu wrócili do Duncana, powiedzieli, że mają, co trzeba. Strażnik zapowiedział, że wraz ze zmierzchem rozpocznie się Rytuał Dołączenia. Trójka rekrutów zrozumiała, że wszytko dopiero się zaczyna.
    Gdy było już całkiem ciemno, Madeline, Jory i Daveth czekali. Każdy wydawał się nieco zestresowany, w końcu mieli wziąć udział w Rytuale, o którym nic nie wiedzieli, poza tym, że potrzebowali do niego krwi pomiotów. Nikomu się to nie podobało.
    - Mam już dość tych wszystkich tajemnic - wybuchł Jory.
    - Znowu biadolisz? - zwrócił mu uwagę Daveth?
    - Po co te wszystkie próby? Nie dowiodłem już swojej przydatności?
    Madeline wywróciła oczami.
    - Chyba mam spośród nas wszystkich największe jaja, a przecież jestem kobietą.
    Jory westchnął.
    - Wiem tylko tyle, że moja brzemienna żona jest w Wysokożu. To wszystko wydaje mi się... Nie w porządku.
    A Wysokoża nie ma, pomyślała Madeline i zrozumiała, że to ją śmieszy. Tak bardzo, że wybuchnęła gromkim, głośnym śmiechem. Pozostali rekruci patrzyli na nią skonsternowani. Biedny rycerz boi się Dołączenia, a jego żoneczka najpewniej jest martwa.
    Po dłuższej chwili uspokoiła się. Daveth chciał zapytać, o co chodziło, ale zbyła go machnięciem ręki.
    - Ta... To się robi coraz dziwniejsze - Daveth cały czas patrzył na dziewczynę. - W każdym razie, widziałeś pomioty, czy nie poświęciłbyś się, aby chronić przed nimi swoją śliczną żonkę? Ja oddałbym dużo więcej, żeby uchronić świat przed Plagą . - Jory chciał zaprotestować, ale złodziej mu nie pozwolił. - Może zginiesz, może wszyscy zginiemy, ale jeżeli nikt nie powstrzyma Plagi, to się stanie na pewno.
    - Zaczynamy Rytuał Dołączenia - powiedział Duncan, który pojawił się jakby znikąd, w towarzystwie Alistaira. Wszyscy natychmiast się uspokoili i w skupieniu słuchali. - Ci, którzy przetrwają, zmienią się na zawsze. To cena, którą płacimy za to, kim jesteśmy. Słowa, które tu wypowiemy, są powtarzane od początku istnienia Straży. - Duncan wziął kielich napełniony krwią. Każdy się domyślił, że to krew pomiotów. Spojrzał na drugiego Szarego Strażnika. - Alistarze?
    - Przyłączcie się do nas, bracia i siostry. Przyłączcie się do nas ukrytych w cieniu. Przyłączcie się do nas, pełniących wieczną służbę. A jeżeli zginiecie, wasza ofiara nie zostanie zapomniana, a my pewnego dnia do was dołączymy - słowa trudno mu przechodziły przez gardło.
    - Daveth, wystąp. - Duncan podał mu kielich. - Od tej chwili, jesteś Szarym Strażnikiem.
    Daveth wziął łyk. Jego czoło natychmiast się zmarszczyło, oczy zrobiły białe jak mleko. Zaczął się dławić i krztusić. Złapał się za gardło, ale nic nie mógł zrobić. Wydobył z siebie jęk bólu, po czym upadł twarzą do ziemi. Duncan westchnął smutno.
    - Przykro mi, Daveth... - odwrócił się do Jory'ego. - Wystąp, Jory.
    - Ale - cofnął się - ja mam żonę... I dziecko... - Duncan podchodził do niego coraz bliżej. Jory sięgnął po miecz. - Prosicie o zbyt wiele. Nie ma w tym chwały...
    - Nie ma już odwrotu - odparł cicho Duncan i wyjął swoją broń.
    Jory zaatakował go niedbale, był przerażony bardziej niż gdy zobaczył zgraję pomiotów. Duncan bez problemu skontrował jego cios i wbił swój miecz w brzuch rycerza.
    - Przykro mi, Jory - rzekł Duncan i wyciągnął miecz z ciała mężczyzny. Schował broń i odwrócił się do Madeline, która zamarła, oglądając całe zdarzenie. - Rytuał Dołączenia nie został jeszcze skończony. - Duncan wziął kielich i podał go dziewczynie. - Zostałaś wybrana do wyższego celu. - Madeline wypiła krew. Duncan zabrał od niej kielich. - Od tej chwili jesteś Szarą Strażniczką.
    Madeline poczuła palący ból w gardle. Wszystko zaczęło ją boleć, szczególnie głowa. Nie mogła wytrzymać tego bólu, złapała się za twarz. Poczuła, że odlatuje. Wokół zaczęło się robić ciemno. Zaczęła upadać, a gdy poczuła chłód świątynnej podłogi, zrozumiała, że już leży na ziemi. Ostatnim, co zobaczyła, nie były twarze Strażników, a wielki, przerażający smok.
    Nie uda wam się.

1 komentarz:

  1. No w koońcu ;p
    Gdybym nie grała w grę miałabym sporo pytań, bo dużo rzeczy wydarzyło się w zbyt wielkim skrócie. Przykładowo "czemu matka Morrigan oddała tak po prostu te traktaty?". Z drugiej strony wiem, że rozdział byłby dłuższy, a strasznie nie lubię jak coś się tak niemiłosiernie dłuży.
    Najważniejsza sprawa dla mnie to Alistair! Tak niecierpliwie czekałam na tą pierdołę, że aż pojawił mi się uśmiech na twarzy, gdy się pojawił.
    Podoba mi się, że wstawiasz też własne dialogi, a nie wszystkie wzięte z gry. Tzn, tak mi się wydaje ^^ To naprawdę urozmaica i aż chce się czytać dalej. Grę znam dobrze, czytałam też dużo fan fiction, a czytanie tego samego po prostu byłoby zbyt monotonne.
    Twoje opowiadanie jest bardzo fajnie przedstawione, jedyny minus to to, że rzadko się pojawiają rozdziały ;c
    Czekam na następny ^^

    OdpowiedzUsuń